Z Pamiętnika Głównego Analityka: Giełda a świat realny

Giełda a świat realny

Każda hipoteza, by można było uznać ją za prawdziwą, powinna zostać potwierdzona. Także i ta formułowana przez analityków lub też przez inne mądre głowy. Szczególnie te znające się na rzeczy, czyli w naszym przypadku, na rynkach finansowych. Niech to będzie hipoteza odnosząca się na przykład do jakiejś branży i jej perspektyw. Jednak wówczas podstawowe pytanie, które natychmiast się pojawia, brzmi:

w jaki sposób dokonać takiego potwierdzenia? Gdzie go szukać? A jeżeli znajdziesz, jak wypada je zinterpretować?

Informacja zwrotna od giełdy

Jednym z rozwiązań tego problemu, na dodatek dość szybkim i doprawdy skutecznym  jest zweryfikowanie tych prezentowanych opinii przy pomocy samego rynku, na przykład giełdowego.

Giełda akcji umożliwi ci sprawdzenie w miarę szybko, czy inwestorzy rzeczywiście podzielają zdania analityków i wspomnianych mędrców. Właśnie dzięki giełdzie otrzymujemy niemal natychmiast informację zwrotną. A jest ona zaprawdę cenna i nie warto jej bagatelizować, ponieważ nie kto inny, ale sami inwestorzy, „głosują” na to czy owo posiadanymi pieniędzmi. To przy pomocy giełdy wyrażają oni swoje zadowolenie lub jego brak. Innymi słowy: szukamy informacji zwrotnej o tym, czy rynek giełdowy (inwestorzy wykładający swoje pieniądze) podziela opinie wygłaszane na temat tej właśnie branży.

Gdy idzie o spółki, których akcje notowane są na giełdzie, zadanie będzie w znacznym stopniu uproszczone. Co nie znaczy wcale, że będzie łatwe. Samo porównanie tych opinii z tym, co dzieje się na giełdzie, zajmie parę chwil, szczególnie gdy dysponujemy odpowiednim indeksem branżowym notowanym na giełdzie lub też indeksem ETF dedykowanym danej branży, gałęzi przemysłu lub sektorowi.

Notowania na giełdzie a opinie analityków

Jednak całość tego zagadnienia komplikuje się wtedy, gdy mamy do czynienia z zauważalną gołym okiem rozbieżnością lub jak to się zwykło nazywać – dywergencją, pomiędzy postrzeganiem danej branży przez analityków, a jej notowaniami na giełdzie. Odszukanie głównej przyczyny takiego, a nie innego zachowania nie jest doprawdy łatwe, a niejednokrotnie w ogóle niemożliwe. Przede wszystkim ze względu na wielość czynników oddziałujących na badaną branżę. Wówczas nie da się tak po prostu stwierdzić, że oto jakieś nowo powstałe zjawisko, jakiekolwiek by ono nie było, ma kluczowy wpływ na kształtowanie się popytu albo poziom ponoszonych kosztów. Wypada jeszcze w tym miejscu wspomnieć, że dla samego procesu inwestycyjnego wiedza o przyczynach jakiegoś zjawiska może mieć drugorzędne znaczenie. Powinno ci wtedy wystarczyć  samo zachowanie rynku. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że nasza ludzka natura, której nie możemy się przecież od tak lekką ręką pozbyć i odstawić na bok, będzie uparcie naciskać na zaspokojenie twojej ciekawości poprzez dotarcie do jak największej ilości informacji. Jednak zebranie pokaźnego zbioru informacji i danych może przynieść całkiem odwrotny skutek. Zamiast wyjaśnienia kłopotliwej sytuacji, panujące zamieszanie w twojej głowie tylko się pogłębi. Nie trzeba być nie wiadomo kim, by przewidzieć, że gros tych pozyskanych  informacji i opinii będzie wzajemnie sprzecznych i wykluczających się. Tak że w końcu nie będziemy nawet wiedzieli, co jest w tym przypadku najbardziej istotne, a co nie. Podobnie jest, gdy kilka osób patrzy na konia. Jeden widzi zwierzę, drugi środek transportu, trzeci widzi sposób, w jaki można spędzić wolny czas, a czwarty od razu wyobrazi sobie tory wyścigowe. Kto ma rację? Odpowiedź jest oczywista: każdy z patrzących. Bo każdy z nich patrzył na konia jedynie z własnej perspektywy. A że koń łączy w sobie wiele funkcji, stąd wiele różnych stwierdzeń.

Kto ma rację?

Nie inaczej ma się sprawa z interpretacją tego, co dzieje się giełdach, z tą jednak różnicą, że tych patrzących i komentujących wydarzenia finansowe jest zawsze bez liku. Trudno doprawdy połapać się, kto może mieć rację i którą interpretację warto wziąć pod uwagę. Gorzej, gdy stoją za tym jakieś powszechnie uznane autorytety. Nadzwyczaj łatwo dać się wtedy zwieść głoszonym prognozom, uwierzyć w nie, a potem na ich podstawie podjąć decyzję inwestycyjną. Jeśli zatem poniesiemy porażkę, nie miejmy pretensji do tych wszystkich guru, którzy nieustannie muszą wypowiadać się o tym, co dzieje się rynkach. Ich zadaniem nie jest udzielanie wartościowych odpowiedzi, sugerowanie najlepszych rozwiązań, podnoszenie na duchu zrozpaczonych inwestorów. Oni wszyscy wykorzystywani są przede wszystkim do zapewnienia treści serwisom informacyjnym. A że jednocześnie posiadają tzw. nośne nazwiska, to i siła oddziaływania takich wypowiedzi jest znaczna. Czy na pewno dla nas wartościowa?

Czy można przeto w ogóle znaleźć podstawową przyczynę wspomnianych tutaj dywergencji i rozbieżności? Czy występuje jakieś szczególne zjawisko, które moglibyśmy szybko zidentyfikować i powiedzieć sobie: tak, oto jest główna przyczyna ? A z drugiej strony, co na to powie cała zgromadzona do tej pory wiedza ekonomiczna?

Odpowiedź na powyższe pytania wydaje się na pierwszy rzut oka czymś nieprawdopodobnym i karkołomnym. Jak w ogóle wytłumaczyć to, że wciąż tylu ludzi zaangażowanych zawodowo na rynku kapitałowym nie potrafi we właściwy sposób ocenić tego, co się realnie dzieje?

Na całe szczęście znalezienie rozwiązania tej zagadki nie powinno być zanadto trudne. Wszyscy je przecież znamy, ale sęk w tym, że gdzieś zapodziało się ono w naszej tak bardzo zapchanej dzisiaj pamięci. A wystarczy tylko posłużyć się zdrowym rozsądkiem i prostą logiką.  Aczkolwiek wypada w tym miejscu podkreślić, że sama odpowiedź będzie dopiero wstępem do dalszych, głębszych rozważań. Niemniej jednak warto byście ją dobrze zapamiętali.  

Gdy oczekiwania uczestników rynku finansowego rozmijają się z rzeczywistością

Owa rozbieżność bierze się zwyczajnie z tego, że bardzo często oczekiwania uczestników rynku finansowego rozmijają się z rzeczywistością.

Tylko tyle? Tak. Tylko tyle i aż tyle. Można by rzec, iż to jest zanadto banalne, wręcz urąga mojemu intelektowi, by na tak ogólnej podstawie zabierać się za analizowanie tego, co dzieje się na rynkach finansowych. Jednak nie zżymajmy się na to, bo tak właśnie sprawy wyglądają. To dlatego dość często oglądamy znanych przedstawicieli banków inwestycyjnych, profesorów ekonomii, analityków MFW, Banku Światowego, którzy ze zdumiewającą pewnością siebie przedstawiają swoje opinie i prognozy w zupełnym oderwaniu od tego, co dzieje się na giełdach. Lubią przywoływać przy tym całą paletę wskaźników ekonomicznych, mających uzasadniać ich teoretyczne hipotezy. Jednocześnie zapominają o jednym z najważniejszych ze wskaźników, jakim jest indeks giełdowy.

Jakże często możemy przeczytać komentarze, wywiady, analizy zaprzeczające temu, co sami widzimy na giełdzie. Gdy akcje rosną, oni wynajdują mnóstwo argumentów uzasadniających tezę, że giełda się myli i że to wszystko, co widzimy nie ma najmniejszego sensu. Lecz rynek akcji ma to do siebie, że całkowicie ignoruje takie sugestie i dalej, bez oglądania się na nikogo, podąża swoją ścieżką.

Emocje i bańki spekulacyjne

Jest też i druga strona medalu. Gdy to inwestorzy zagalopują się zanadto w las i w końcu zaczynają lekceważyć to, co dzieje się w przestrzeni realnej. W ten oto sposób kształtują się spekulacyjne bańki, nie mające nic wspólnego z prawdziwym inwestowaniem. W końcu docieramy do momentu, gdy na rynku zaczynają dominować same emocje. W owym czasie niezwykle trudno ostudzić rozpalone głowy inwestorów. Pieniądze płyną tam, gdzie pojawią się najbardziej nieprawdopodobne pomysły. Zaczyna szerzyć się obawa albo też lęk przed stratą okazji. Zaś firmy, pod wpływem pojawiającego się szaleństwa, zmieniają swoją strategię z dnia na dzień, tylko po to, by przyciągnąć pieniądze inwestorów. I przyciągają. Jednak te tak łatwo pozyskane w tym czasie kapitały rzadko generują coś nowego, innowacyjnego, potrzebnego konsumentom. Nową gotówkę wydaje się najczęściej na pomysły, które powstały całkiem niedawno albo nawet dopiero po zasileniu tym nowym kapitałem. Całość kończy się zazwyczaj fiaskiem i na próżno wydanymi pieniędzmi na projekty, nie przynoszące najmniejszego zwrotu.

Przejdźmy w końcu do przykładu, dzięki któremu zobaczysz, w jaki sposób to działa i na co należy tak naprawdę zwracać uwagę.

Zielona energia na rynku finansowym

W ostatnich latach coraz bardziej dokłada się starań, byśmy oglądali otaczający nas świat tylko w jednym kolorze – zielonym. W ten proceder zaangażowanych jest wiele znanych i wpływowych osób. Renomowane instytucje codziennie produkują tony analiz podkreślających atrakcyjność tzw. zielonej energii. Dążenie do energetycznej dywersyfikacji nie jest samo w sobie niczym złym, pod warunkiem że odbywa się na zasadach rynkowych. Wszelkie subwencje, dopłaty, zapomogi deformują rynek i zaburzają jego funkcjonowanie przez pewien czas. Ostatecznie rynek i tak upomni się o swoje. Gdy skończą się dotacje i powrócą mechanizmy rynkowe, nastąpi gwałtowne dostrojenie popytu i podaży na normalnych warunkach. Będzie to proces dość bolesny dla wielu uczestników rynku, szczególnie tych, który zbudowali swój model biznesowy na podstawie programu subwencji. Są tak od nich uzależnieni, że brak tego stymulanta pozbawia ich zupełnie racji bytu. Już teraz boleśnie odczuwają to niektórzy producenci aut elektrycznych (EV). Na przykład firma Volkswagen zamyka niektóre swoje zakłady produkujące EV z powodu malejącego popytu, któremu skończyły się dotacje. Tym niemniej każdy z nas, kto śledzi jako tako informacje dotyczące energii odnawialnej, zauważył zapewne, iż w zakresie trwającej od paru lat narracji nie doszło do żadnej istotnej zmiany. Plany powszechnego wprowadzenia odnawialnych źródeł energii (OZE) są tak mocno propagowane, a entuzjazm tak duży, że jako inwestor zaczynam zastanawiać się, czy nie warto zainwestować swoich kapitałów w jakąś spółkę notowaną na giełdzie, na przykład zagranicznej, która działa w tym właśnie obszarze. Może zatem warto załapać się na tą wzbierającą falę i wraz z nią popłynąć do miejsca, gdzie będę mógł otrzymać stopę zwrotu z inwestycji o jakiej nawet nie marzyłem.

Jeśli zatem tak sprawy się mają, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko sprawdzić, które akcje należące do tego sektora są dostępne na giełdzie i czym prędzej wybranie tych najlepszych.

Zielona energia na giełdzie

Po szybkim zbadaniu sprawy okazało się, że oprócz samych akcji, notowany jest także ETF dedykowany firmom zajmującym energią solarną, czyli tzw. fotowoltaika (PV). Ten nosi nazwę Invesco Solar ETF, a notowany jest pod symbolem TAN. Gdy przyjrzałem mu się nieco bliżej, to okazało się, że spóźniłem się o dobre dwa lata. Jak to? Zapytałem sam siebie. Prawie codziennie bombardują mnie informacjami o szanowaniu środowiska naturalnego, o nowym wspaniałym świecie bez spalin, o tym że dobrze jest posiadać instalacje PV, a tutaj taka niespodzianka?

Zresztą sami zobaczcie.

 

              Źródło: Tradingview

Na wykresie zamieściłem wspomniany ETF TAN, u góry. Na dole zaś, znajdują się cztery spółki należące do tego ETF-u (Run, DQ, Nova, SPWR).

Hossa w tym sektorze skończyła się w styczniu 2021 r. Od tamtego czasu notowania wymienionych spółek spadły o 75-85! Cóż takiego zatem się stało, że akcje te wciąż nie mogą pozbierać się po szalonej hossie? Z łatwością dostrzeżemy, że wspominana hossa miała miejsce w okresie covidu-19, kiedy na masową skalę drukowano pieniądze. Równolegle szła narracja o ogromnym potencjale, jaki tkwi w całym sektorze OZE. Miał to być po prostu samograj. Z każdym niemal dniem oczekiwania inwestorów rosły, rosły i rosły aż do punktu kulminacyjnego, kiedy co sprytniejsi zorientowali się, że oczekiwania są do tego stopnia wybujałe, iż spełnienie ich wymagałby jakiegoś cudu. Oderwanie od realnego świata było widoczne gołym okiem. Zaczęli więc sprzedawać posiadane akcje w momencie, gdy popyt na te walory był największy.

Obecnie rynek ten w dalszym ciągu dostosowuje się do oczekiwań inwestorów i do potencjału, jaki posiada w sobie ta branża. Wykres pokazuje nam, że na razie nie wygląda to najlepiej. Schłodzenie nastrojów jest aż nadto wyraźną wskazówką, że rynek OZE nie jest wcale taki, jak próbuje się nam to przedstawiać. Podobny los może spotkać producentów samochodów elektrycznych, którzy zanadto uwierzyli w potencjał popytu na ten produkt.

Zawsze, kiedy inwestorzy zaczynają wpadać w zachwyt nad jakąś branżą, czy spółką, trzeba zachować spokój i równowagę, by nie paść ofiarą emocji i fantazji, które dadzą nam impuls kupna akcji w samym szczycie.

Nie inaczej wygląda dzisiaj sytuacja z tzw. sztuczną inteligencją (AI). Mam nadzieję, że zauważyliście jaka gorączka wokół tego została rozpętana? Wystarczy tylko o tym wspomnieć w kontekście jakiejś spółki, a kurs jej akcji zaczyna momentalnie wariować.

Moje wieloletnie doświadczenie giełdowe podpowiada mi, że jeśli chodzi o AI, to będziemy świadkami wielu jeszcze zaskakujących odsłon. Ten temat dopiero zaczyna się rozpędzać. Dlatego, jeśli macie taką możliwość, zalecam śledzenie wszystkiego, co się o tym pisze i mówi.

Ja ze swojej strony postaram się wam w tym pomóc.

  

Źródło: opracowanie własne, dane aktualne na dzień 31.08.2023 r.

Grafiki zostały opracowane w programie Canva z wykorzystaniem AI. 

Property & Capital Advisors sp. z o.o. z siedzibą we Wrocławiu informuje, że niniejszy materiał ma charakter wyłącznie informacyjny oraz edukacyjny, a żadna z zawartych w niej informacji nie stanowi doradztwa inwestycyjnego, analiz finansowych, rekomendacji w tym: inwestycyjnych, podatkowych, prawnych lub księgowych ani też nie jest wskazaniem, iż jakakolwiek inwestycja lub strategia jest odpowiednia i adekwatna dla Inwestora. Prezentowane wyniki historyczne opierają się bądź na obliczeniach podmiotów trzecich, gdzie źródła zostały podane bądź na obliczeniach własnych i nie uwzględniają inflacji oraz opłat związanych z umową ubezpieczenia, jak również nie stanowią gwarancji osiągnięcia podobnych wyników inwestycyjnych w przyszłości.

W szczególności powyższe informacje nie uwzględniają indywidualnej sytuacji Inwestora, w tym jego profilu inwestycyjnego, poziomu wiedzy o inwestowaniu, doświadczenia inwestycyjnego, sytuacji finansowej oraz celów inwestycyjnych. Powyższe informacje nie mogą być traktowane w szczególności jako: proponowanie nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych, zaproszenie do negocjacji, zaproszenie czy zachęta do złożenia oferty nabycia, dokonania inwestycji lub przeprowadzenia transakcji dotyczących nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych lub rekomendacja do zawierania jakichkolwiek transakcji. Powyższe informacje nie stanowią oferty w rozumieniu art. 66 kodeksu cywilnego.

Inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym wiążę się z ryzykiem utraty kapitału. Inwestorzy powinni być świadomi ryzyka, jakie niesie ze sobą inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym, ich decyzje inwestycyjne powinny być poprzedzone właściwą analizą, a także, jeśli wymaga tego sytuacja, konsultacją z doradcą inwestycyjnym oraz doradcą prawnym i podatkowym. Property & Capital Advisors sp. z o.o. nie ponosi odpowiedzialności za efekty i skutki decyzji podjętych na podstawie niniejszego materiału lub jakiejkolwiek informacji w nim zawartej.

Pozostałe aktualności

Z pamiętnika Głównego Analityka: Przewiduj koniec

Dlaczego cierpliwość popłaca?

Znacie to popularne powiedzenie, które mówi nam, że praktyka uczyni z was mistrza. I że wystarczy być w swojej profesji wytrwałym i sumiennym. I że trzeba doskonalić się każdego dnia w sposób świadomy i systematyczny, a nie jedynie wtedy, gdy nagle sobie o tym przypomnimy. Jednak cały problem zawiera się w tym, że nie istnieje realnie coś takiego, co z pełnym przekonaniem moglibyśmy nazwać mistrzostwem. Jest to termin czysto umowny. Bowiem owe prawdziwe mistrzostwo jest jak nieosiągalny dla nas absolut, do którego z całych sił dążymy. Dlatego ktoś słusznie uzupełnił to powiedzenie o taką oto sentencję:

praktyka nigdy się nie kończy.

Dla przykładu spójrzmy na uznanych artystów – niech to będą malarze, rzeźbiarze, kompozytorzy, pisarze, architekci, którzy tuż po ukończeniu swoich pięknych dzieł dokonywali jeszcze przeróbek i poprawek. A mimo tego, mało który z nich był zaiste w pełni zadowolony z powstałego dzieła. I dlatego zabierając się za kolejne swoje magnum opus, zazwyczaj byli pełni nadziei, iż uda im się nareszcie odnaleźć ten od dawna poszukiwany cudowny klejnot. Jednak już sam głód i pragnienie doskonałości w wielu dziedzinach naszego życia oraz uparte dążenie do niej, pozwoliło ludzkości wspinać się za każdym razem na coraz wyższe poziomy rozwoju. I to pomimo tak wielu niepowodzeń, które napotykała na swojej drodze. Bo przecież świat przez nas kształtowany, właśnie ten w którym na co dzień żyjemy, doskonały nie jest i nigdy doskonały nie będzie. Bowiem jesteśmy pełni ograniczeń i przeciwieństw, które gdy ujawnią się w całej swojej okazałości, potrafią nas samych zadziwić a nawet i przerazić.

Toteż teraz, gdy od czasu do czasu przyglądamy się swoim inwestycyjnym poczynaniom i wciąż zżymamy się na utracone okazje, które przeszły nam koło nosa, za wszelką cenę pragniemy nadgonić umykający w milczeniu czas. I naginamy wtedy naszą wolę, by wbrew zdrowemu rozsądkowi i pojawiającej się od czasu do czasu intuicji, wystawić się na ciężkie ciosy zadawane przez nieczuły na nic rynek. Poddajemy naonczas swoją cierpliwość ciężkiej próbie, bowiem nie chcemy czuć się ostatecznie pokonani. Jednak po kilku takich wymuszonych przez nas próbach odechciewa nam się doprawdy czegokolwiek. Szukamy wtedy winnych swoich nieudanych posunięć i klniemy pod nosem, sięgając niejednokrotnie po knajackie epitety.

Jaki jest cel inwestycyjny?

W ostatnim moim artykule podczas którego zasygnalizowałem potrzebę rozważenia inwestowania opartego na założeniu uwzględniającym dłuższy horyzont inwestycyjny, pojawiła się propozycja, by tak ułożyć sobie plan inwestowania, ażeby zakładał osiągnięcie piętnastoprocentowej stopy zwrotu rocznie przez kolejnych pięć lat. Jednakże możemy podejść do tego zadania z drugiej strony i przyjąć, że w okresie tych pięciu lat podwoimy swój kapitał. Tak obrany cel oznacza, że średniorocznie powinniśmy zarabiać 14,87%. Co jest dość bliskie poprzedniemu postanowieniu. Jednak nie da się tego zrobić ot tak, z biegu. Bowiem mimo wszystko, biorąc pod uwagę wyjątkową zmienność jaka panuje na rynkach akcji, jest to zadanie doprawdy ambitne. Kto tego jeszcze nie próbował, niech uwierzy nam na słowo, nim będzie za późno.

Zatem, decydujemy się podjąć to wyzwanie i uwolnieni od jakichkolwiek emocji, widząc siebie jako osobę do końca świadomą tego, co robi, zabieramy się do dzieła. I jak to zazwyczaj bywa z nowym przedsięwzięciem, do którego się sposobimy, ani na chwilę nie opuszcza nas płomienny zapał. I nagle, nie wiadomo dlaczego, świat staje się jakoś piękniejszy, otaczający nas ludzie wydają się wyjątkowo mili i w ogóle wszystko jest po prostu fantastyczne. Wystarczy zatem chwycić za lejce, krewko strzelić z bata i wio koniku! Możliwość, że coś pójdzie nie po naszej myśli nie jest poddawana na razie żadnej refleksji. Bo i w jakim celu? Nie będziemy przecież podcinać sobie skrzydeł tylko dlatego, że przez moment zasiały się w naszej głowie wątpliwości mające zniechęcić nas do działania.

Przekonani o nabytych do tej pory umiejętnościach inwestycyjnych i wyposażeni już w pewną wiedzę na ten temat, postanawiamy w końcu ułożyć odpowiedni zestaw spółek, który potem zamierzamy trzymać przez kolejnych pięć lat. Założenie o podwojeniu wartości naszej zainwestowanej w ten sposób gotówki jest z oczywistych względów jedynie celem, do którego z całych sił będziemy dążyć. I nie będziemy wcale kręcić nosem ani pomstować na cokolwiek, jeśli okaże się, że nasza inwestycja pozwoliła zarobić 70% lub 50%. Jesteśmy w pełni świadomi tego, że przyszłość jest nieznana i zwyczajnie nie da się jej przewidzieć. Dlatego między innymi, przy wyborze spółek, będziemy opierać się przede wszystkim na ocenie biznesu i jego perspektywach, odnosząc zebrane przez nas informacje do aktualnej wyceny jaką proponuje nam rynek. Bowiem nie mamy najmniejszego zamiaru przepłacać za cokolwiek. I choćby nie wiem jak wielkie roztaczano by przed nami wizje rozwoju, nie drgnie nam nawet powieka, jeśli cena nie będzie odpowiednio atrakcyjna. Nauczyliśmy się już, że nawet najlepszy na świecie biznes kupiony za wygórowaną cenę, to marny interes.

Jednak sprzyja nam chyba szczęście, bo akurat trafiliśmy na okres bessy, podczas której wyceny z dnia na dzień stają się coraz bardziej atrakcyjne. I w jednej chwili przypominamy sobie, co u schyłku dotkliwej bessy w USA w latach siedemdziesiątych powiedział do swojego znajomego Warren Buffett.

„Wiesz? Kiedy wstaję rano i spoglądam na obecne wyceny spółek, to z radości chce mi się stepować.”

Poszukiwania odpowiednich spółek a wahania cenowe

Zostawmy na razie stepowanie zawodowym tancerzom, a sami zajmijmy się wyszukaniem najbardziej odpowiednich akcji. Do wyboru mamy całą paletę przecenionych firm. Nadto w mediach roi się od katastroficznych tytułów. Na horyzoncie jedynie ciężkie chmury, wichry, burze. Kto żyw pierzcha ze swoimi oszczędnościami w bezpieczne schronienie, gdzie nie dosięgną go drapieżne ręce giełdy. Ten ponury nastrój udziela się również i nam. Znikąd pociechy. Co robić? Gdzie się podziać?

Nareszcie przypominamy sobie, że zamierzamy kupić i trzymać akcje przynajmniej przez pięć lat. Zatem tymczasowe wahania cen, raz w górę, raz w dół, które są czymś zupełnie naturalnym, nie powinny robić na nas żadnego wrażenia. Nie poddajemy się przecież emocjom spowodowanym przez codzienne medialne doniesienia, których podstawowym celem jest przykuwanie uwagi odbiorców. Wiemy, że jeśli wybierzemy odpowiednio solidne spółki, to jedynie co nam pozostanie, to cierpliwe oczekiwanie, aż rynek wyrówna wyceny do poziomu zbliżonego fundamentalnej wartości biznesu, co może trochę potrwać. Po drugie, chcemy przede wszystkim myśleć w kategoriach biznesu. Pozwoli to spojrzeć na inwestycję nie tyko z punktu widzenia giełdy, tj. zachowania się kursu akcji, ale przede wszystkim z punktu widzenia atrakcyjności samej firmy oraz jej perspektyw na przyszłość. W tym miejscu trzeba od razu zaznaczyć, że nie jest to zadanie łatwe i proste. Jednak może być to przyjemne wyzwanie, szczególnie, jeśli uda nam się coś interesującego znaleźć. A zadanie nie jest łatwe, bowiem podobnych nam poszukiwaczy takich aktywów jest na rynku bardzo wielu. Czy wobec tego istnieje jakiś dostępny nam wszystkim sposób na poradzenie sobie z tym problemem? Na szczęście dla nas odpowiedź jest twierdząca, ale z jednym dość istotnym zastrzeżeniem – wymagana jest daleko posunięta cierpliwość. Będzie z tym zapewne sporo ambarasu, albowiem większość z nas pragnie dużo i szybko, prawie że natychmiast. No cóż, taka już jest nasza natura. Oczekiwanie na pozytywne rezultaty szczególnie, jeśli wydłuża się ono w czasie, nie jest naszą najsilniejszą stroną. Stąd między innymi większość z nas osiąga bardzo słabe rezultaty. Jednak ze względu na to, że w naszym tutaj przykładzie zakładamy co najmniej pięcioletni okres inwestycji, nie powinniśmy mieć z tym problemu.

Zmienność cen akcji a emocje inwestora

Sposób wyszukiwania odpowiednich spółek polega z grubsza na oczekiwaniu na tzw. promocję ze strony samego rynku, który, jeśli idzie o wyceny poszczególnych biznesów, potrafi być od czasu do czasu nadzwyczaj łaskawy. A pomocna nam w tym będzie wiara i oczekiwania inwestorów oraz krótkoterminowych traderów, która jest z natury swojej chimeryczna i ulotna. Emocje wywołane zmiennością cen są dla każdego trudne do opanowania, a szczególnie dla niedoświadczonych osób i naprawdę potrzeba dużo silnej woli, ażeby móc skutecznie stawić temu czoła. Nie jest to łatwe i wymaga niestety czasu oraz praktyki. Jednak opłaca się ćwiczyć takie umiejętności, by w końcu posiąść zdolność rozróżniania tego, czy jakieś dramatyczne doniesienia niosą ze sobą fundamentalną zmianę, czy też jesteśmy świadkami jedynie chwilowych aberracji rynkowych spowodowanych strachem podsycanym przez media.

Opanowanie emocji pozwoli nam na chłodną kalkulację bieżącej sytuacji i podjęcie decyzji, czy w danej chwili wskazane jest wykorzystanie gwałtownego spadku cen do nabycia intersujących nas akcji. W tym celu powinniśmy od dawna mieć pod ręką listę spółek, które według naszego uznania są dobrymi, długoterminowymi celami inwestycyjnymi. I co ważne, w swoim postępowaniu, nieustanne będziemy odwoływać się do starego łacińskiego powiedzenia:

„Quidquid agis, prudenter agas et respice finem – cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i przewiduj koniec.” Cała rzecz w tym, by być w pełni świadomym, co się robi i dlaczego?

Poniżej przedstawię dwie hipotetyczne sytuacje, które wydarzyły się wiele razy i które, a mogę to stwierdzić ze stuprocentową pewnością, wydarzą się ponownie.

Studium przypadku cierpliwego inwestora

Spróbujmy zatem wyobrazić sobie inwestora wykazującego się niebywałą cierpliwością w oczekiwaniu na dogodny moment do zaangażowania swych kapitałów na giełdzie. Miał przygotowaną zawczasu listę spółek, z których biznesami zdążył się zapoznać i wstępnie oszacował po jakiej cenie skłonny byłby kupić ich akcje. Gdy ceny ich akcji zaczęły spadać i straciły na wartości od pięćdziesięciu do siedemdziesięciu procent, zaczął systematycznie skupować ich akcje ze świadomością, że będzie to długoterminowa inwestycja, jaką zamierza się cieszyć. Był cierpliwy i opanowany i nie martwiło go to, że zakupione akcje podjęły na nowo spadki. Byłoby tak, to znaczy martwił by się dalszym osuwaniem się cen, gdyby nosił się z zamiarem ich sprzedaży już w nadchodzących tygodniach. Ale ów długi czas, jaki sobie dał na tą inwestycję pozwalał mu być bardzo spokojnym. Wiedział bowiem, iż prowadzone przez te spółki biznesy wyjdą ostatecznie na swoje i ich akcje wzrosną. Ale oczekiwanie aż zakupione akcje zaczną rosnąć zajęło mu od dwóch do trzech kwartałów. Jedna ze spółek zaczęła swoje wzrosty dopiero po około roku od dnia zakupu. Ogólna sytuacja była sprzyjająca, bo na giełdzie zaczęła się hossa i portfel naszego inwestora systematycznie przybierał na wartości. Po pięciu latach udało się uzyskać stuprocentową stopę zwrotu. Co dało rocznie 14,87%.

Studium przypadku niecierpliwego inwestora

A teraz sytuacja druga. Inwestor ten sam, tanio kupione akcje, na giełdzie trend wzrostowy, lecz nieco bardziej kapryśny, z wieloma niespodziewanym cofnięciami. Gołym okiem widać, że wzrosty idą jak po grudzie. Ale mimo tak trudnego rynku, szeroki indeks giełdowy jest około dwadzieścia procent wyżej niż był przed dwoma laty. Natomiast portfel naszego inwestora stoi w miejscu. Mija kolejny rok, indeks giełdowy zdążył wzrosnąć przez te trzy lata o trzydzieści pięć procent, a portfel naszego inwestora nadal bez większych zmian. Bowiem zysk na akcjach, które wzrosły został zniwelowany przez te, które spadły. Czy zatem, należy dokonać jakichś zmian? Jakiejś roszady. Tylko po co? Przecież wybrane akcje były kupione po naprawdę atrakcyjnych cenach względem prowadzonego biznesu. Czwarty rok ma się ku końcowi i sytuacja się powtarza. Cała giełda jest nieco ponad czterdzieści procent wyżej, a nasz inwestor zaczyna rwać sobie włosy z głowy, bo nie wie, dlaczego tak się dzieje i zaczyna wątpić w swoją metodę inwestycyjną. Poważnie zastanawia się, czy nie sprzedać wszystkiego i kupić, to co teraz rośnie.

Gdy emocje dojdą do głosu

A na rynku zapanowało doprawdy jakieś szaleństwo i akcje, na które niedawno nikt nie spojrzałby nawet jednym okiem wzrosły w krótkim czasie o prawie sto procent! Inna zaś spółka, która do tej pory zajmowała się produkcją drewnianych krzeseł, właśnie ogłosiła, że zmienia profil działalności i odtąd będzie zajmować się opracowaniem technologii pozwalającej na wytwarzanie czystej benzyny z wody pozyskanej z rzeki! Jej akcje rosną w ciągu jednego dnia o dwieście procent! Jak by tego było mało ludzie z branży venture capital zapowiedzieli, że będą mocno wspierać przedsięwzięcia mające na celu wyprodukowanie składanego samochodu elektrycznego dla czteroosobowej rodziny, który po złożeniu zmieści się do jednej teczki. Akcje spółek produkujące podzespoły dla branży samochodowej oraz te, które handlują częściami samochodowymi, po prostu wystrzeliły w górę jak rakieta. Co się dzieje? Zachodzi w głowę nasz inwestor. Czy wszyscy powariowali? Dostali małpiego rozumu? Przecież to wszystko nie ma najmniejszego sensu! Czy już nie znajdzie się nikt, kto trzeźwo spojrzałby na to, co się wokół wyprawia? Ale rosnące w szalonym tempie akcje, których nasz inwestor nie posiada, zaczynają podkopywać pewność siebie naszego bohatera. Jaki jest sens dalej utrzymywać swój portfel akcji, jeśli on ani drgnie? Pojawia się coraz więcej wątpliwości a pokusa, by dokonać jakiejś zmiany staje się coraz bardziej silna i nie do wytrzymania. Szczególnie, że wszystkie serwisy ekonomiczne jakby wspólnie się zmówiły i trąbią dzień w dzień o tym jak wspaniale teraz wszystko się rozwija i już zaczęły zachłystywać się, ile to przybędzie nam PKB w nadchodzących latach.

W głowie naszego inwestora niczym dalekie echo z oddali powraca myśl o kierowaniu się roztropnością i bez względu na wszystko trzymaniu się swoich zasad. Z drugiej strony, nie wiadomo skąd, pojawia się głos: „Niech szlag trafi roztropność! Czy nie widzisz, co się dzieje? Chcesz przegapić życiową szansę? Wskakuj zaraz do tego pociągu, bo za chwilę będzie za późno! I jakby tego było jeszcze mało, znajomi inwestora przechwalają się jacy są sprytni i ile już zdołali zarobić na rosnących akcjach.

Jak myślicie, co zrobił bohater tego tekstu? Trzymał się swoich zasad, czy je porzucił? Niełatwo jest oprzeć się takiemu zewnętrznemu jak i wewnętrznemu ciśnieniu. Gdy świat jest przeciwko nam, trzeba bardzo silnej woli, by móc skutecznie odeprzeć takie ataki.

Jeśli nasz bohater przeżył już kiedyś podobne momenty na giełdzie, to posiada pewne doświadczenie, które jest w takiej sytuacji nie do przecenienia, bowiem pomaga w podjęciu dobrej decyzji. Jeśli zaś jest młodym inwestorem, to zapewne porzuci swoją strategię i odda się czystej spekulacji na samym szczycie wzrostów. Będzie kilka razy dziennie sprawdzał notowania i czuł ekscytację wraz z każdym drgnięciem ceny. Strategia ta skończy się niestety w mało przyjemny dla niego sposób. Stary są niemal pewne.

Epilog tej historyjki jest taki, że w piątym roku trwania inwestycji spółki z portfela naszego inwestora zostały w końcu dostrzeżone i wzrosły łącznie o ponad sto procent, umożliwiając osiągnięcie piętnastoprocentowej stopy zwrotu rocznie. Czyli tyle, ile sobie na samym początku zakładał. Ale jak wytrzymać te cztery lata bez zysków, kiedy wszystko wokół rośnie jak na drożdżach?

Czy pieniądze szczęścia nie dają?

Ten drugi przykład jest zapewne bardzo interesujący dla psychologów, a może nawet i dla psychiatrów? Inwestycja przez pierwsze cztery lata wprawdzie nie przyniosła zysków, ale nie spowodowała też żadnych strat. A mimo to zachowanie przeciętnego inwestora w takiej sytuacji jest symptomatyczne. Zaczyna on odczuwać wewnętrzny niepokój tylko z tego powodu, że nie zarobił, kiedy powinien był. To, że nie stracił, nie ma dla niego żadnego znaczenia. Jest poirytowany tym, że jego założenia oraz wybrany sposób inwestowania nie sprawdził się. Uwierzcie mi, iż zachowanie takiego człowieka ulega wówczas zauważalnej zmianie. Oględnie mówiąc, będzie on bardziej nieprzyjemny dla swojego otoczenia. Dotyczy to również jego rodziny, która najbardziej na tym wszystkim ucierpi. Jego rozdrażnienie będzie widoczne gołym okiem. I dopóki nie nabierze pokory, a posiadane ego nie zejdzie niżej, wciąż będzie męczył się z powodu podjętych decyzji.

Często zapominamy, że pieniądze w życiu to nie wszystko i są rzeczy od nich ważniejsze.

Znamy przecież to powiedzenie, że pieniądze szczęścia nie dają, aczkolwiek są tacy, którzy dodają: tym którzy ich nie mają.

Źródło: opracowanie własne, dane aktualne na dzień 28.02.2023 r.

Property & Capital Advisors sp. z o.o. z siedzibą we Wrocławiu informuje, że niniejszy materiał ma charakter wyłącznie informacyjny oraz edukacyjny, a żadna z zawartych w niej informacji nie stanowi doradztwa inwestycyjnego, analiz finansowych, rekomendacji w tym: inwestycyjnych, podatkowych, prawnych lub księgowych ani też nie jest wskazaniem, iż jakakolwiek inwestycja lub strategia jest odpowiednia i adekwatna dla Inwestora. Prezentowane wyniki historyczne opierają się bądź na obliczeniach podmiotów trzecich, gdzie źródła zostały podane bądź na obliczeniach własnych i nie uwzględniają inflacji oraz opłat związanych z umową ubezpieczenia, jak również nie stanowią gwarancji osiągnięcia podobnych wyników inwestycyjnych w przyszłości.

W szczególności powyższe informacje nie uwzględniają indywidualnej sytuacji Inwestora, w tym jego profilu inwestycyjnego, poziomu wiedzy o inwestowaniu, doświadczenia inwestycyjnego, sytuacji finansowej oraz celów inwestycyjnych. Powyższe informacje nie mogą być traktowane w szczególności jako: proponowanie nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych, zaproszenie do negocjacji, zaproszenie czy zachęta do złożenia oferty nabycia, dokonania inwestycji lub przeprowadzenia transakcji dotyczących nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych lub rekomendacja do zawierania jakichkolwiek transakcji. Powyższe informacje nie stanowią oferty w rozumieniu art. 66 kodeksu cywilnego.

Inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym wiążę się z ryzykiem utraty kapitału. Inwestorzy powinni być świadomi ryzyka, jakie niesie ze sobą inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym, ich decyzje inwestycyjne powinny być poprzedzone właściwą analizą, a także, jeśli wymaga tego sytuacja, konsultacją z doradcą inwestycyjnym oraz doradcą prawnym i podatkowym. Property & Capital Advisors sp. z o.o. nie ponosi odpowiedzialności za efekty i skutki decyzji podjętych na podstawie niniejszego materiału lub jakiejkolwiek informacji w nim zawartej.

Z Pamiętnika Głównego Analityka: Giełda akcji to sklep - czekajcie na promocje!

Wszyscy zapewne znacie, jak to jest, gdy wasze oczekiwania, do których łatwo można się przywiązać, rozmijają się z rzeczywistością. I to rozmijanie pojawia się na tyle często, że potrafi wprawić Was w irytację, którą nie sposób ukryć. Dotyka to szczególnie tych z nas, którzy mają wbudowany w sobie tzw. „gen” doskonałości. Dopiero pewna ilość podobnych do siebie przypadków, które nonszalancko zowiemy wpadką albo złośliwością nieokrzesanego losu, jest dla nas jak dzwonek na pobudkę. W zależności od posiadanego charakteru jedni potrzebują tychże dzwonków więcej, a inni mniej. Aczkolwiek znajdą się i tacy, którzy z tego odrętwienia nigdy się nie przebudzą. Wciąż będą karmili się nadzieją na dokładne osiągnięcie założonego celu. Przynajmniej do chwili, gdy spostrzegą, że ilość tych „pustych” trafień jest na tyle duża, by zacząć traktować całość jako regułę, a nie odosobniony przypadek. Tak się bodajże dzieje ze wszystkim w naszym życiu. Również w tym, co nazywamy inwestowaniem na rynku kapitałowym.

Cel – zarabianie na inwestycjach giełdowych

Zatem, czymże jest postanowienie, gdy ktoś mówi sobie tak:

Przez nadchodzące pięć lat chcę zarabiać na inwestycjach giełdowych około piętnastu procent rocznie. Przeto, rychło zabiorę się za skrupulatne analizowanie spółek giełdowych i znajdę taką, która pozwoli mi na osiągnięcie tego rezultatu. Powinien być to biznes, który przetrwał próbę czasu. Którego nie zmogły kryzysy, recesje, zastoje gospodarcze.

Zastanawiamy się, czy ma to sens? Czy w odniesieniu do rynku kapitałowego stawianie przed sobą tak dokładnie określonych celów jest odpowiednie? A co z ryzykiem straty? Gdzie podziało się aktywne zarządzanie? Pytania się mnożą, a sensowne na nie odpowiedzi nawet nie majaczą na horyzoncie. Jednak w tej chwili zostawmy na pewien czas te pytania bez odpowiedzi i przyglądnijmy się, w jaki sposób poradził sobie nasz bohater z tym wyzwaniem.

Zauważyliśmy, że swoje działania poprzedza on dogłębnym analizowaniem spółek. Stąd pewność, że posiadł w tej dziedzinie pewne umiejętności, inaczej nie wspominałby nam o tym. Z zapałem zabiera się za analizowanie dostępnych możliwości i po wykonaniu benedyktyńskiej pracy wybór pada na pewną firmę. Niech nazwa tej spółki pozostanie dla nas tajemnicą. Zresztą nie o nazwę tutaj idzie, ale o zastosowanie określonej metody inwestycyjnej. Metody, którą dla naszych celów nazwiemy po prostu strategią. Pozostaje do wykonania jeszcze jedna rzecz, ale za to mająca kolosalne znaczenie dla osiągnięcia postawionych sobie celów. Jest nią ustalenie szacunkowej wartości naszej firmy. Istnieje pewna niepisana zasada mówiąca, że za firmy najlepsze trzeba zapłacić więcej niż za firmy przeciętne. Ale jest również inna reguła, która podpowiada nam, że jeżeli znajdziesz w końcu taką świetną firmę, lecz zapłacisz za nią zanadto wysoką cenę, to twoje wyniki inwestycyjne będą albo dość liche albo co najwyżej zbliżone do średniej rynkowej, którą określa się w przedziale od 8% do 10%. Interesującym przykładem pokazującym nam, w jaki sposób to działa może być dla nas Microsoft. Jest to firma powszechnie znana, dysponująca rozpoznawalną globalnie marką, nadzwyczaj szybko się rozwijająca i działająca w branży, która daje ogromne możliwości. Zatem wydaje się być ona całkiem dobrym kandydatem do portfela inwestycyjnego.

Gorączka dotcomów i akcje Microsoft

Przenieśmy się zatem nieco w czasie, do grudnia 1999 roku. Wówczas to gorączka dotcomów osiągała swoje apogeum. Akcje Microsoftu również znalazły się po właściwej stronie rynku i od 1994 r., czyli przez sześć lat wzrosły ponad dwudziestotrzykrotnie (23x). Daje nam to średnio 68,63%-owe tempo wzrostu na jeden rok. W tym czasie przychody ze sprzedaży wzrosły nieco ponad pięciokrotnie (5,3x), za to zysk na akcję wzrósł niemalże osiem razy (7,7x). Czyli średnio 40,5% rocznie. Wskaźnik cena do zysku (P/E) na początku 1994 r. wynosił 38,2x, a pod koniec 1999 r. osiągnął poziom 75,82x, co daje nam prawie dwukrotny wzrost tego parametru. Interesujące jest w tym przypadku także i to, że szczegółowe badania, jakie przeprowadził znany w USA inwestor – William O’Neil (wydawca gazety Investors Busienss Daily i serwisu Investors.com) pokazują nam, że jeśli akcje jakiejś dochodowej spółki rosną przez pewien okres np. kilku lat i wskaźnik cena do zysku (P/E) podwoi w tym czasie swoją wartość, to jest to dobry czas, by zacząć rozważać sprzedaż takich akcji.

Przyglądamy się tym liczbom i stwierdzamy, że wówczas Microsoft ze swoim Windows’em i Office’m, to znakomity biznes osiągający w 1994 r. marżę netto na poziomie 24,65%. Bez zadłużenia odsetkowego. Potrafiący generować pokaźną ilość gotówki.

Fakt, Microsoft to w tamtym czasie autentycznie znakomity biznes. Kolejne wersje Windows’a biły rekordy popularności, np. taki Win ‘98, po który w dniu premiery ustawiały się kolejki (sklepy internetowe nie były wtedy tak powszechne jak dzisiaj). W tamtym czasie Microsoft w odróżnieniu od wielu innych firm technologicznych był firmą zyskowną, nawet bardzo zyskowną i działał w szybko rozwijającej się branży. Zatem pod koniec 1999 r. akcje tej spółki mogły uchodzić za dobrą inwestycję. Stopa zwrotu na kapitale wynosiła 34,55%, a marża zysku netto osiągnęła poziom 39,42% oprócz tego spółka posiadała ponad 17 mld USD w gotówce oraz znakomite perspektywy na kolejne lata. Czego chcieć więcej? Otóż to, roztropny inwestor po zbadaniu kluczowych parametrów fundamentalnych powinien przejść teraz do wyceny biznesu. Zastanawia się, ile dać za taką firmę? Czy aby nie jest w tej chwili za droga? Tutaj przychodzi nam z pomocą stare jak świat powiedzonko, które koniecznie trzeba przywołać i które doprawdy warto zapamiętać. A brzmi ono tak:

najlepsza na świecie firma, ale kupiona po zawyżonej cenie to kiepski interes.

Dlatego nie wystarczy tylko znaleźć świetnie prosperującą firmę, powinna być ona jeszcze atrakcyjnie dla nas wyceniona. Kupienie akcji spółki, która jest warta ponad siedemdziesięciokrotność rocznego zysku niesie ze sobą poważne ryzyko ugrzęźnięcia w inwestycji, która może nie przynieść nam oczekiwanych rezultatów przez naprawdę długi czas. Jeśli taka spółka wyceniona na ponad siedemdziesięciokrotność rocznego zysku rozwijałaby się w tempie średnio 10% rocznie i co roku przeznaczałaby cały zysk na dywidendę, to zainwestowaną kwotę otrzymalibyśmy nominalnie po dwudziestu dwóch latach. Jeśliby natomiast rozwijałaby się w tempie 20%, to zajęłoby nam to lat piętnaście, a 30% tempo wymagałoby lat dwanaście, by odzyskać zainwestowany kapitał.

Zakup akcji w szczycie ostatniego trendu wzrostowego

Jednakże rozwińmy naszą opowieść dalej i udajmy się śladami, jakie pozostawiły dla nas akcje Microsoftu. Skuszeni niezwykłymi dokonaniami tej firmy nie chcemy po raz kolejny stracić wspaniałej okazji inwestycyjnej. Odczuwamy zniecierpliwienie spowodowane tym, że ominęła nas ostatnia fala giełdowej hossy. Szczególnie, że zewsząd słychać, iż obecne wyceny spółek, mimo że wysokie względem wieloletnich średnich, są jak najbardziej uzasadnione. Bowiem upowszechnienie internetu otwiera teraz zupełne nowe możliwości rozwoju. W związku z tym należy przystosować kryteria wyceny akcji do tego nowo odkrytego środowiska. Zatem postanawiamy, pomimo ich horrendalnej wyceny, zainwestować w akcje tej spółki w dniu 27.12.1999 r. Tego dnia cena na zamknięciu giełdy wyniosła $59,56. Uważamy się za inwestora cierpliwego, długoterminowego. Wprawdzie nie wiemy, co czeka nas po drodze, jednakże pragniemy mieć udział w biznesie Microsoftu, bo uważamy, że firma ta w dalszym ciągu będzie rozwijać nowe linie produktowe o dużej rentowności i ma wyjątkowy potencjał pozwalający jej wykorzystać najnowsze trendy w dziedzinie technologii informatycznych.

Nasze analizy i przewidywania okazały się jak najbardziej prawidłowe, może poza jednym, tempo rozwoju biznesu nie było już tak dynamiczne jak w minionej dekadzie. Jednak tym się zanadto nie zamartwiamy, bo przecież zależy nam na długim horyzoncie inwestycyjnym. Jednakże po pewnym czasie okazało się, że kupiliśmy te akcje w szczycie ostatniego trendu wzrostowego. No cóż, tak czasami bywa, gdy niecierpliwość wygra ze zdrowym rozsądkiem.

Spójrzmy przeto, co wydarzyło się w kolejnych latach i dowiedzmy się, czy nasza decyzja o zakupie firmy wycenionej bardzo wysoko była słuszna.

Co robić, gdy cena akcji spada?

Akcje Microsoftu przez cały 2000 r. spadały, podobnie jak cały rynek, osiągając minimalny poziom $20,13. Na ostatniej sesji giełdowej tego roku cena zamknięcia wyniosła $21,69. Oznacza to dla nas stratę 63,58%. Przy tym poziomie wyceny wskaźnik cena do zysku (P/E) wyniósł 23,84, co jest już wielkością bardziej strawną, bowiem spółki z sektora IT są zazwyczaj wyżej wycenione niż cały rynek. W zależności od panującej koniunktury będzie to od 30% do 50% więcej.

</>Zatem, jeśli posiadamy jeszcze wolne środki, to teraz możemy je przeznaczyć na dokupienie akcji Microsoftu po bardziej atrakcyjnej wycenie niż poprzednio. Jednak niestety, dotkliwa strata na tych akcjach uświadamia nam, że zdecydowanie przepłaciliśmy za tą firmę. Przeto lękamy się posyłać nowy kapitał w ślad za tym starym. Nie mamy pojęcia, czy te akcje nie będą spadać dalej i wycena stanie się jeszcze bardziej atrakcyjna.

Lecz aby nie trzymać Was w niepewności ujawnię, co wydarzyło się w kolejnych latach i do czego może prowadzić inwestycja w daleko przewartościowane akcje.

Źródło: Tradingview.com (interwał miesięczny)

Trzeba było czekać aż do czwartego kwartału 2016 r., by cena Microsoftu trwale powróciła na poziom naszego zakupu. Interesujące w tej historii jest to, że przez te siedemnaście lat Microsoft zwiększał swoje przychody ze sprzedaży oraz zyski. Tyle, że tempo tego wzrostu daleko odbiegało od tempa z poprzedniej dekady. Bowiem sprzedaż rosła średnio 10,53% rocznie, a zysk na akcję rósł średnio 6,14% rocznie. Rynek uświadamia nam, że poprzednie szalone wzrosty z nawiązką zdyskontowały nadchodzące chudsze lata. Poniższy wykres pokazuje nam, jak wyglądał przebieg tych dwóch wielkości.

Natomiast kolejny wykres przedstawia nam kształtowanie się ceny akcji na koniec każdego roku oraz wskaźnik cena do zysku (P/E), a także zysk na akcję.

Źródło: obliczenia własne

Inwestor par excellence

Wniosek z tego jest dla nas taki, że na giełdzie popłaca cierpliwe oczekiwanie na okazję inwestycyjną. Jeśli pragniemy zostać inwestorem par excellence, to powinniśmy kształtować w sobie określone zachowania. Należy przede wszystkim wyuczyć się panowania nad swoimi emocjami, bowiem to one odpowiadają za większość popełnianych błędów. Jeśli ominie nas jakaś okazja inwestycyjna, to nie wpadajmy od razu w rozpacz. Nie zamartwiajmy się tym, że coś przegapiliśmy i oto teraz nie będzie możliwości nadrobienia straconego czasu. Takie postawienie sprawy jest niezwykle szkodliwe, bowiem utrwala nam w nas niedobrą postawę, że jesteśmy słabi i nie potrafimy poruszać się po rynku. Pamiętajmy, ze nikt z nas nie jest wolny od popełniania błędów, nawet tych najbardziej kuriozalnych i szkolnych. Polecam Wam wszystkim potraktowanie giełdy jakby to był tylko sklep z wystawionymi produktami, których ceny codziennie się zmieniają. A my zaglądamy do tego sklepu jedynie po to, by sprawdzić, czy są tam jakieś intersujące nas promocje.

Cierpliwość popłaca

Spójrzmy zatem na to, co daje nam cierpliwe oczekiwanie na owe promocje. W przypadku opisanej wyżej inwestycji w akcje Microsoftu powstrzymanie się od zakupu pod koniec 1999 r. ze względu na zanadto wysoką wycenę daje nam spore możliwości manewru. Możemy wprawdzie pokusić się o zakup tych akcji po ich spadku o 65%, choć wskaźnik P/E na poziomie 23,84 może wydawać nam się nadal nadto wysoki, to jednak w przypadku takich firm jak Microsoft jest to wycena całkowicie akceptowalna, wprawdzie nie jest to jeszcze super okazja, ale część naszych środków możemy już ulokować w te akcje. Oprócz tego, po pęknięciu bańki dotcomów, która zdewastowała wiele obiecujących biznesów, klimat inwestycyjny w przypadku spółek IT był nie najlepszy, co jest dobrym prognostykiem na przyszłość. Nasza decyzja po wstępnym zakupie: czekamy z naszym kapitałem na wyklarowanie się sytuacji. To oczekiwania jest dość długie, bo dopiero po Globalnym Kryzysie Finansowym w 2008 r. akcje Microsoftu osiągają poziom na koniec tego roku $19,44, za to wskaźnik P/E spadł do poziomu 10,23. Analizując pierwszy diagram, orientujemy się, że przez ostatnie lata przychody ze sprzedaży oraz zyski nieustannie rosły. Zatem obecną wycenę w giełdowym sklepie możemy uznać za naprawdę promocyjną. Decydujemy się na zakup akcji po cenie $19,44. Po raz drugi promocja pojawi się podczas kryzysu zadłużeniowego w Eurostrefie w 2011 r. Wówczas to wskaźnik P/E dla naszej spółki spadł do 9,51. Dokupujemy akcji po cenie $25,96.

Przypominam, że jesteśmy długoterminowym inwestorem, który kieruje się jakością i wartością biznesu, a nie jedynie zachowaniem się cen akcji na giełdzie. Nasza cierpliwość zostaje nagrodzona. Przez kolejne lata przychody ze sprzedaży rosły jak na drożdżach, osiągając na koniec 2021 r. poziom $22,27 na jedną akcję, daje to razem $168,1 mld. A zysk na jedną akcję wyniósł $8,12, razem $61,27 mld. Natomiast cena akcji osiągnęła w dniu 27.12.2021 poziom $342,45.

Licząc dla uproszczenia średnią arytmetyczną cenę zakupu, tj. Obliczenia-wzor, zauważmy, że akcje Microsoftu wzrosły przez ten czas ponad piętnastokrotnie (15,3x). A wskaźnik P/E, który osiągnął na koniec 2021 r. poziom 42,25, ponownie wzrósł dwukrotnie od czasu naszego pierwszego zakupu, co oznaczałoby dobry moment do sprzedaży akcji. I rzeczywiście w styczniu 2022 r. rozpoczął się spadek ceny akcji i do listopada 2022 r. cena obniżyła do $214, czyli o prawie 40%, a wskaźnik P/E spadł do 22. Jest to już znany nam poziom, przy którym ponownie możemy rozważać zakup tych akcji. Od listopada 2022 r. akcje te wzrosły do dzisiaj o 25%, a wskaźnik P/E wynosi 29,7.

Jest jeszcze jedna ciekawa wyliczanka. Ta dotycząca pierwszej inwestycji w 1999 r. po cenie $59,56. Jeśli bylibyśmy na tyle twardzi, że trzymalibyśmy te akcje do 27 grudnia 2021 r., to nasz średni roczny zysk z takiej inwestycji wyniósłby 10,60%.

To, co przedstawiłem powyżej nie jest oczywiście żadną uniwersalną metodą inwestycyjną. Bowiem należy pamiętać, że sam wskaźnik P/E może okazać się dość zwodniczy, gdy idzie o podejmowanie decyzji i dlatego konieczne jest uwzględnienie innych aspektów odnoszących się do konkretnej spółki. Chodziło mi przede wszystkim o pokazanie pewnego sposobu myślenia, gdy próbujemy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy już nadszedł ten dobry moment do kupna akcji, czy lepiej jeszcze zaczekać na atrakcyjniejsze wyceny. Powtórzę zatem to, co wcześniej mówiłem: na pierwszym miejscu chłodny umysł i zdrowy rozsądek. Unikajmy chciwości i nie przejmujmy się utraconymi okazjami, bo po nich przyjdą kolejne.

Wobec powyższego przypominam ponownie, aby traktować giełdę jako sklep, gdzie możemy kupić dobrej jakości produkty po atrakcyjnych cenach.

Inwestowanie w kilku krokach

Aby nie pozostawić Was zupełnie bez wskazówek, podpowiem Wam co nieco, w jaki sposób możecie zacząć, a później kontynuować swoją przygodę inwestycyjną.

Pierwszą czynnością powinno być sporządzenie listy spółek, które będą w orbicie waszego zainteresowania. No, dobrze, ale jakie to mają być spółki? Polecam, aby były to przede wszystkim firmy, których biznes jest dla nas zrozumiały i są to biznesy posiadające znane powszechnie marki. Na przykład takie firmy jak Nike, Coca-cola, Apple, Visa, Master Card, BMW, Ferarri, Mercedes, Unilever, Nestle, itp. To są oczywiście tylko przykłady. Duga sprawa, firmy te powinny działać od co najmniej dziesięciu lat i ich trend przychodów ze sprzedaży za ten okres powinien być wyraźnie wzrostowy. Podobnie zyski, powinny w przeciągu ostatnich dziesięciu lat rosnąć, a nie stać w miejscu lub co gorsza maleć. To podejście uwzględnia naturalnie okresowy spadek przychodów jak i zysków przez rok lub dwa. Nie zapominajmy, że naszym celem jest znalezienie inwestycji, którą będziemy trzymali przez dobrych kilka lat, dlatego dużą wagę powinniśmy przykładać do wyceny firmy. W ten sposób przeszliśmy do punktu trzeciego. Niezłym sposobem kupowania takich firm jest cierpliwe oczekiwanie na znaczące spadki cen ich akcji spowodowane albo ogólną sytuacją rynkową, na przykład okresem spowolnienia gospodarczego lub recesji, albo gdy taką spółkę dotknęły jakieś problemy, które na tyle wystraszyły inwestorów, że w pośpiechu, wręcz panicznie, pozbywali się jej akcji sprowadzając cenę o kilkadziesiąt procent niżej. Wówczas powinniśmy ocenić, czy problemy są istotnie poważne, iż długofalowo zagrażają przychodom i zyskom, czy też nie i są spore szanse na to, że firma upora się z nimi w nadchodzących kwartałach. Zapytacie, co to znaczy znaczące spadki? Niech za przykład posłuży nam tutaj spółka Nike, notowana na giełdzie w Nowym Jorku od stycznia 1981 r. Czyli mająca wystarczająco długą historię, pozwalającą nam ocenić jej dokonania. Przez ten długi czas przechodziła ona przez spowolnienia gospodarcze, recesje, krachy giełdowe, kryzysy finansowe. Słowem wszystkie atrakcje, jakie na własnej skórze doświadcza inwestor giełdowy. Jeśli otworzycie sobie wykres akcji tej spółki w interwale miesięcznym, to zauważycie, że przez te ponad czterdzieści lat było dwanaście okresów, podczas których spadki były większe niż 40%. Średnia arytmetyczna z tych dwunastu spadków wyniosła 50,7%. Jest to dla nas niezwykle cenna informacja. Bowiem jeśli pojawi się taka sytuacja, że spadki wyniosą powyżej 50%, to szanse na dalsze zniżki stają się coraz mniejsze. Wiele zależy od przyczyn tych spadków. Warto wtedy zastanowić się nad powolnym akumulowaniem takich akcji. Ostatnia zniżka ceny akcji Nike od grudnia 2021 r. do września 2022 r. wyniosła 54,1%. Była to zatem świetna okazja to zakupu tych akcji dla ostrożnego inwestora. Od tego momentu akcje wzrosły już 60%. Ja określam takie spółki jako „wańka-wstańka”. One zawsze się podnoszą i pozwalają osiągać niesłychane zyski. W przypadku takich ugruntowanych firm, im niżej spadnie cena ich akcji z powodów rynkowych, tym bardziej spada prawdopodobieństwo poniesienia straty na takiej inwestycji. Pod warunkiem, że nasz horyzont inwestycyjny jest wystarczająco długi. Problemy z koniunkturą gospodarczą nie trwają wiecznie i w końcu ustępują, nadchodzi wiosna, a z nią pojawia się kolor zielony.

Nike-

Wzrosty i spadki spółki General Electric

Jednak, by być wobec Was uczciwym, należy Wam się jeszcze jeden przykład, który pokazuje, że sprawa nie jest znowu taka prosta i oczywista. Tym przykładem niech będzie znana powszechnie spółka General Electric (GE). Za czasów jej głównego menedżera Jacka Welcha, były to lata 1981-2000, akcje tej spółki wzrosły pięćdziesiąt siedem razy (57x). A największy spadek ceny jej akcji miał miejsce podczas krachu w 1987 r. i wyniósł (-43,6%). Przez te dwadzieścia lat tych większych spadków było łącznie pięć od -19,7% do -34,7%. Niżej zamieszczam wykres tej spółki w interwale miesięcznym.

Po 2000 r., kiedy akcje spadły już o 65% mogło wydawać się, że to świetna okazja inwestycyjna. Fakt, od 2003 r. do 2007 r. akcje GE wzrosły o 100%, ale podczas Globalnego Kryzysu Finansowego (2007-2009) spadły o 86%! I była to wtedy rzeczywiście świetna okazja inwestycyjna, bowiem od 2009 r. do 2016 r. dały one 478 % zysku. Potem ponownie mieliśmy spadek o 82%. Zauważcie, że przez te ponad 20 lat akcje GE nie zdołały pokonać szczytu z 2000 r. Takie a nie inne zachowanie się akcji tej spółki wzięło się stąd, że firma po odejściu Jacka Welcha straciła niewątpliwie swój jasny blask i pojawiły się problemy wewnętrzne, strukturalne, z którymi musiała się nieustannie zmagać.

Przedsiębiorstwo to ma bardzo zdywersyfikowaną działalność: silniki samolotowe, urządzenia do produkcji energii elektrycznej, po wyrafinowane urządzenia medyczne do badań tomografem i rezonansem. Stąd między innymi bierze się trudność w ocenie całości prowadzonego przez GE biznesu.

Jak widzicie ta metoda kupowania uznanych firm po niskich wycenach ma swoją wadę polegająca na ocenie tego, czy obniżka wyceny jest spowodowana jedynie przez ogólne warunki rynkowe, które nie wpływają negatywnie na sam biznes, po których ustąpieniu akcje znowu powrócą do trendu wzrostowego. Czy też są to problemy głębsze, natury wewnętrznej, oddziałujące negatywnie na biznes. Na przykład polegające ogólnie na tym, że firma przegapiła jakieś istotne zmiany na swoim ryku i nie jest teraz zdolna dotrzymać kroku konkurencji i wlecze się gdzieś z tyłu całego peletonu zadowalając się niskimi marżami.

Źródło: Tradingview.com

Zarabianie podczas recesji i krachów – czy to możliwe?

Te najlepsze i najbardziej pożądane firmy są najbardziej atrakcyjnie wycenione tylko podczas recesji, krachów i innych podobnych im zawirowań. Właśnie w tym idealnym do inwestycji czasie będziecie słyszeli wokół siebie jedynie negatywne komentarze, opinie, analizy i wypowiedzi różnej maści mędrców głoszące najgorszy okres w historii giełd. Pojawią się hasła o „końcu świata”, o tym, że rynek akcji nie podniesie się przez kilka dobrych lat, że lepiej dać sobie z akcjami spokój, że odtąd najlepsze będą obligacje skarbowe dające pewny odsetkowy kupon. W takim klimacie doprawdy trudno się przemóc i nie zwracać na nie uwagi. Do pewnego stopnia będą one na nas oddziaływać. Jednak to właśnie wtedy należy zakryć uszy i oczy i skupić się przede wszystkim na ocenie poszczególnych biznesów.

Nie polecam natomiast stosowania tej metody w przypadku spółek młodych i nie dość stabilnych. Ich akcje mogą spaść nawet o 80-90% jak to miało miejsce w od 2021 r. w przypadku wielu firm z USA i nie podnieść się przez długi czas, a nawet zbankrutować, np. Shopify (-86%), Zoom Video (-89%), Snap (-91%), Spotify (-82%) , Docu Sign (-87%), to tylko kilka przykładów. I na nic zadadzą się wówczas nawet najbardziej wyrafinowane metody inwestycyjne.

PS Dzisiaj sytuacja znowu się powtarza. Teraz zaczyna się nowa gorączka, ta ze sztuczną inteligencją (AI – Artificial Intelligence). Zobaczymy dokąd ona nas zaprowadzi.

Źródło: opracowanie własne, dane aktualne na dzień 31.01.2023 r.

Property & Capital Advisors sp. z o.o. z siedzibą we Wrocławiu informuje, że niniejszy materiał ma charakter wyłącznie informacyjny oraz edukacyjny, a żadna z zawartych w niej informacji nie stanowi doradztwa inwestycyjnego, analiz finansowych, rekomendacji w tym: inwestycyjnych, podatkowych, prawnych lub księgowych ani też nie jest wskazaniem, iż jakakolwiek inwestycja lub strategia jest odpowiednia i adekwatna dla Inwestora. Prezentowane wyniki historyczne opierają się bądź na obliczeniach podmiotów trzecich, gdzie źródła zostały podane bądź na obliczeniach własnych i nie uwzględniają inflacji oraz opłat związanych z umową ubezpieczenia, jak również nie stanowią gwarancji osiągnięcia podobnych wyników inwestycyjnych w przyszłości.

W szczególności powyższe informacje nie uwzględniają indywidualnej sytuacji Inwestora, w tym jego profilu inwestycyjnego, poziomu wiedzy o inwestowaniu, doświadczenia inwestycyjnego, sytuacji finansowej oraz celów inwestycyjnych. Powyższe informacje nie mogą być traktowane w szczególności jako: proponowanie nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych, zaproszenie do negocjacji, zaproszenie czy zachęta do złożenia oferty nabycia, dokonania inwestycji lub przeprowadzenia transakcji dotyczących nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych lub rekomendacja do zawierania jakichkolwiek transakcji. Powyższe informacje nie stanowią oferty w rozumieniu art. 66 kodeksu cywilnego.

Inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym wiążę się z ryzykiem utraty kapitału. Inwestorzy powinni być świadomi ryzyka, jakie niesie ze sobą inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym, ich decyzje inwestycyjne powinny być poprzedzone właściwą analizą, a także, jeśli wymaga tego sytuacja, konsultacją z doradcą inwestycyjnym oraz doradcą prawnym i podatkowym. Property & Capital Advisors sp. z o.o. nie ponosi odpowiedzialności za efekty i skutki decyzji podjętych na podstawie niniejszego materiału lub jakiejkolwiek informacji w nim zawartej.

Z pamiętnika Głównego Analityka: Tajemniczy świat finansów

Zależność przyczyna - skutek

 Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, co tak naprawdę wokół Was się dzieje i dlaczego w ogóle się dzieje to, co się dzieje? Głębsza refleksja nad tym, powinna doprowadzić nas do konkluzji, iż wszystkie zdarzenia nie pojawiają się ot, tak sobie, same z siebie. Zawsze bowiem występuje ku temu określona przyczyna. Dotyczy to zarówno natury ożywionej jak i nieożywionej. I gdy od czasu do czasu przyglądamy się jakimś niewytłumaczalnym na pierwszy rzut oka zjawiskom, odnoszącym się szczególnie do sfery ekonomii i polityki, dobrze jest wtedy skierować swój wzrok w pewne miejsce. Nierzadko jest ono zakryte dla naszych oczu. Jednak tam właśnie bije źródło będące niepodważalnym dowodem na to, że to co obserwujemy wywołane zostało przez określone siły zdolne zainicjować całą sekwencję wydarzeń. Inną zgoła kwestią do wyjaśnienia jest z kolei to, czy owe sprawcze siły posiadają odpowiednią moc, by później kontrolować przebieg zainicjowanych przez siebie wydarzeń. W tym miejscu dotykamy fundamentalnego pytania, które wypada nam tutaj postawić. Czy ludzie zajmujący w hierarchii społecznej wysokie stanowiska i posiadający w swych rękach nadaną im prawem władzę, kierują się wspomnianym w naszym ostatnim Pamiętniku Analityka łacińskim powiedzeniem: cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i przewiduj koniec? Myślę, że znacie odpowiedź. Kruchość systemów bankowych Do podjęcia tego tematu skłoniły mnie niedawne wypadki, które o mało co nie wywołały poważnego kryzysu bankowego. Chodzi tutaj o upadłość kalifornijskiego Silicon Valley Bank założonego w 1983 r., który działał w obszarze start-upów i funduszy venture capital. Lecz dość niefrasobliwie zarządzał swoją płynnością finansową i z tego powodu wpakował się w poważne kłopoty, które ostatecznie doprowadziły do bankructwa. Jednak zacznijmy może od tego, że cały globalny system bankowy, w którym uczestniczą również i nasze banki, znajduje się stale o krok od kryzysu. Kroczy bowiem bardzo blisko krawędzi urwiska i wystarczy lekki podmuch, by runął w dół. Ten pozorny spokój, który obserwujemy na co dzień, niech nas nie zmyli. Lecz owi wspomniani na wstępie funkcjonariusze, posadzeni na wysokich szczeblach drabiny społecznej, wciąż muszą uspokajać nas, że przecież system dysponuje poważnymi zabezpieczeniami, których głównym zadaniem jest dbanie o bezpieczeństwo naszych pieniędzy ulokowanych w bankach. Oprócz tego nad całością czuwają szacowne instytucje mające reagować w odpowiednim momencie na zagrożenia, by nie dopuścić do katastrofy. Wszystko to prawda, ale podobnie jak wszelkie obowiązujące przepisy prawa obarczone są niedoskonałością, bowiem sporządzone zostały ludzką ręką, tak również i regulacje porządkujące rynki finansowe zawierają ex officio ograniczenia nieuwzględniające kreatywności samego rynku. A reakcja tychże instytucji na pojawiające się ekscesy na rynkach finansowych nigdy nie jest prewencyjna, ale zawsze ex post, gdy sytuacja wymusza sięgnięcie po bardzo niestandardowe narzędzia. Zastosowanie tychże niestandardowych narzędzi łagodzi przez pewien okres występujące napięcia, by w konsekwencji doprowadzić później do jeszcze większych zaburzeń w systemie finansowym. Z taką w istocie sekwencją zdarzeń mamy do czynienia od 2008 r., czyli od wybuchu Globalnego Kryzysu Finansowego. Apogeum tego wystąpiło oczywiście podczas nieszczęsnych lockdownów, kiedy doszło do drukowania pieniędzy na masową skalę. Dlaczego wspominam o kruchości całego systemu finansowego? Odpowiedź na to pytanie daje nam mało znana powszechnie instytucja schowana gdzieś w Departamencie Skarbu USA. Nazywa się: The Office of the Comptroller of the Currency (OCC). Jest niezależnym biurem Departamentu Skarbu USA. OCC reguluje i nadzoruje wszystkie banki krajowe, federalne stowarzyszenia oszczędnościowe oraz federalne oddziały i agencje banków zagranicznych. Co kwartał publikuje ona tzw. Quarterly Report on Bank Trading and Derivatives Activities. Zawierający informacje dotyczące wielkości pozycji na kontraktach terminowych sektora bankowego w USA. Podjąłem się odszukania takiego raportu i znalazłem go, datowany jest na koniec trzeciego kwartału 2022 r. Możemy dowiedzieć się z niego, że banki w USA posiadają otwarte pozycje na kontraktach terminowych na kwotę 195 bilionów USD! suma wręcz przeogromna - strona 12 i 13 tegoż raportu. Dla porównania podam, że cały PKB dla USA to ok. 25 bilionów USD, natomiast globalny PKB to 101,5 biliona USD. Ciekawostką jest to, że 95% tej sumy przypada na zaledwie pięć banków: JP Morgan, Goldman Sachs, Citi Bank, Bank of America, Wells Fargo. Dokładna tabela opisująca wszystkie banki znajduje się na stronie 20. Tabelka zamieszczona poniżej z tegoż właśnie raportu pokazuje nam, jaka kwota przypada na kontrakty w zależności od rynku. Jak możemy zobaczyć największe pozycje przypadają na rynek stóp procentowych i rynek walutowy – forex (FX). Inną ciekawostką jest to, że centralnie rozliczanych kontraktów, czyli pod określonym nadzorem jest 41,7%. Reszta to umowy dwustronne, niestandaryzowane i przez nikogo nie nadzorowane (patrz tabela na stronie 15 raportu). 

Jak działa reasekuracja banków?

 Z tego między innymi powodu napisałem na wstępie, że sektor bankowy kroczy blisko urwiska. Jednak sytuacja może wyglądać zgoła ciekawiej. Uwzględniając bowiem zarządzanie ryzykiem domyślamy się i tego, że bank który zawarł ze swoim klientem kontrakt na stopę procentową lub kurs walutowy nie zamierza brać na siebie całego ryzyka z nim związanego. Znajduje zatem inny bank lub klienta by dokonać z nim transakcji przeciwstawnej, po to, by doprowadzić do pozycji neutralnej z punktu widzenia banku. Jest to pewnego rodzaju reasekuracja. Problem w tym, że tak postępują wszystkie banki, a ilość podmiotów, z którymi można dokonać takich manewrów jest przecież skończona. I w ten oto sposób, jeśli wszyscy ze wszystkimi się reasekurują, to nie ma nikogo, kto posiadłby naprawdę neutralną pozycję, bowiem wszyscy są splatani tą samą liną. Nadzwyczaj obrazowo przedstawione to zostało w skeczu pt. Dług, w którym Jan Kobuszewski wyjaśnia Kazimierzowi Brusikiewiczowi skąd bierze się światowy kryzys gospodarczy, mówiąc, iż wygląda to mniej więcej tak: Ameryka pożyczyła Anglii, następnie Anglia pożyczyła Francji, potem Francja pożyczyła Szwajcarii, Szwajcaria Italii, Italia Niemcom, Niemcy Anglii, a Anglia Ameryce. Po tym wyjaśnieniu skołowany Brusikiewicz zadaje znamienne pytanie: to kto ma te pieniądze? 

Ten skecz można odnaleźć w sieci, obejrzyjcie go sobie a dowiecie się jaka była odpowiedź na to pytanie. Tym niemniej, tak właśnie wygląda współczesny system finansowy. Jedna, ogromna sieć wzajemnych powiązań. A jej skomplikowanie i zrozumienie przerosło już dawno nasze ludzkie możliwości. 

Działanie instytucji zaufania publicznego w teorii 

Cofając się do pierwszego akapitu, gdzie jest mowa o występującej zależności: przyczyna – skutek, wypada nam teraz wyjaśnić, dlaczego to wszystko tak wygląda i skąd się wzięło? Należy zacząć przede wszystkim od tego, że banki, firmy ubezpieczeniowe oraz inne podmioty należące do sektora finansowego są instytucjami zaufania publicznego, odpowiedzialnymi za stabilność całego systemu. Stąd niejako można wyprowadzić oczywisty wniosek, że powinny być one zarządzane w sposób szczególnie roztropny. Lecz, cóż właściwie w tym wypadku oznacza słowo roztropny? Otóż w pierwszej kolejności idzie tutaj o zmianę w hierarchii celów. Bowiem to ona jest w znacznym stopniu odpowiedzialna za pojawiające się ekscesy w sektorze finansowym i wprowadzanie wciąż nowych regulacji niczego tutaj nie służy. Zmiana ta powinna opierać się na tym, że na pierwszym miejscu, zamiast dążenia do maksymalizacji zysków, powinno stać bezpieczeństwo finansowe banku. Wprowadzenie takiego rygoru automatycznie wpływa na sposób zarządzania ryzykiem przechylając go w stronę zdecydowanie konserwatywną, gdzie zyski byłyby stabilne i w miarę przewidywalne, będące wynikiem bezpiecznego zarządzania. Mogły być traktowane jako stałe i przewidywalne dywidendy, regularnie wypłacane akcjonariuszom. Mielibyśmy wtedy do czynienia z instytucją finansową, która z jej akcjonariuszy czyniłaby de facto rentierów otrzymujących stabilny strumień dochodów. Sami by wówczas decydowali, czy reinwestować otrzymywane kwoty w akcje swojego banku w celu otrzymywania w przyszłości jeszcze większej dywidendy, czy może ulokować kapitał w inne dobrze rokujące biznesy spoza sektora bankowego. Aprecjacja kapitałowa byłaby w tym wypadku drugorzędna. 

Maksymalizacja zysków przez banki w praktyce

 Dzisiaj natomiast istniejący paradygmat maksymalizacji zysków przez banki komercyjne zachęca zarządy tychże do podejmowania naprawdę ogromnego ryzyka, za które nie ponoszą żadnej poważnej odpowiedzialności. Dodatkowo premie, nagrody, bonusy itp. dla zarządzających są powiązane z wynikami finansowymi, co niby ma działać na korzyść akcjonariuszy. Ale przecież nie od dzisiaj wiemy, że w przypadku banków to zupełnie się nie sprawdza. Bowiem gdyby się sprawdzało, nie dochodziłoby do takich ekscesów. Zamiast tego mamy co jakiś czas do czynienia z kryzysami, którego źródłem jest przede wszystkim sektor bankowy. Banki dzierżą przecież w swych rękach nasze oszczędności. Zatem zarządy tych instytucji powinni obchodzić się z nimi szczególnie rozważnie. Niestety od dawna tak nie jest. Chciwość tych ludzi jest dla nas po prostu niewyobrażalna. Za każdym razem popycha ich ona tam, gdzie ryzyko jest ogromne i do tego trudno mierzalne. Kto by kilka lat temu pomyślał, że bank mający za sobą 167 lat działalności może upaść? A tutaj, proszę bardzo, upadł w kilka dni. Wystarczyło zainicjować panikę, by klienci zaczęli gromadnie wycofywać swoje oszczędności, gdyż mieli świadomość, iż bank ten kilka lat wpakował się temu w poważne finansowe tarapaty, z których do tej pory nie był zdolny wyjść. Znamienne jest także to, co powiedział prezes Credit Suisse, Axel Lehmann, zwracając się do akcjonariuszy, gdy było po wszystkim. Zacytuję jego słowa: I am truly sorry - jest mi naprawdę przykro Akcjonariusze stracili setki milionów dolarów przez nieudolne prowadzenie banku, a panu prezesowi jest z tego powodu przykro. 

Bankructwo Silicon Valley Bank 

Na koniec zostawiłem krótkie podsumowanie tego, co wydarzyło się podczas bankrutowania Silicon Valley Banku (SVB) w marcu tego roku. Rzecz jest dość interesująca, bowiem rzuca nieco światła na to, do czego zdolni mogą być ludzie posiadający władzę nad sektorem bankowym. Upadający SVB posiadający aktywa o wartości 211,79 mld USD odnotował w czwartym kwartale 2022 r. stratę wynoszącą 1,8 mld USD. Wynikała ona wyłącznie ze spadku wartości obligacji skarbowych będących w posiadaniu tego banku. Spadku spowodowanego zresztą wzrostem stóp procentowych, do których przyczyniła się polityka FED-u. Bank ten od 2006 r. ani razu nie zanotował straty, a 2022 rok zakończył zyskiem 1,5 mld USD. 

Dlaczego zatem zbankrutował? Odpowiedź jest prosta: brak płynności finansowej z tytułu niedopasowania terminu zapadalności aktywów i pasywów. Chodzi o to, że po stronie aktywów posiadał długoterminowe obligacje skarbowe, a po stronie pasywów depozyty na krótszy termin, należące głównie do funduszy venture capital i start-upów, do tego niezabezpieczone. Gdy za czwarty kwartał bank zanotował stratę z powodu wyceny obligacji, zarząd zaczął prowadzić potajemne rozmowy dotyczące sfinansowania tej luki, między innymi z Goldman Sachs, lecz bez powodzenia. Tymczasem depozytariusze zaczęli wpadać w panikę obawiając się utraty swoich środków, sądząc, że ze względu na stratę i bieżącą sytuację na rynku nie wystarczy pieniędzy na wypłatę depozytów. Rozpoczął się szturm na bank i sytuacja stała się nie do opanowania. Nie istnieje ani jeden taki bank na świecie, który byłby zdolny uchronić się przed bankructwem, jeśli klienci zażądają wszystkich swoich depozytów. 

Credit Suisse jako kolejny kandydat do bankructwa 

Co stało się potem? W takiej sytuacji niemal automatycznie poszukiwany jest kolejny kandydat do bankructwa, czyli słabe ogniwo w międzybankowym łańcuchu zależności i powiązań. Padło na Credit Suisse, o którym już wspomniałem i amerykański First Republic Bank (FRB), którego akcje spadły w przeciągu trzech dni o ponad dziewięćdziesiąt procent. I tak to właśnie idzie, jak po sznureczku. Ratowania FRB podjął się bank JP Morgan. Jednak odtąd atmosfera coraz bardziej się zagęszczała i temperatura niepokojąco rosłą z godziny na godzinę, nieoczekiwanie pojawiło się ryzyko ogólnokrajowej paniki. Żaden system bankowy tego nie przetrzyma. Sytuacja stała się na tyle poważna, że prezydent Biden do spółki z sekretarzem skarbu Yellen włącza się do uspokojenia nastrojów. Najciekawsza jest reakcja FED-u. Zostaje zmuszony do wpompowania natychmiast w system bankowy 300-400 mld USD. Pieniądze te były pożyczane bankom pod zastaw obligacji skarbowych według ceny nominalnej a nie rynkowej, która jest zdecydowanie niższa. A wystarczyło przecież niecałe 2 mld, by wesprzeć SVB i byłoby po sprawie. Jednakże z jakichś powodów tego nie uczyniono. Czy Fed nie mógł pożyczyć tych pieniędzy bankowi SVB, by nie dopuścić do paniki? Oczywiście, że mógł. Zatem, co takiego się stało, że tego nie uczyniono? Czyżby komuś zabrakło tam wyobraźni? Wszyscy wszak wiedzą, że fundamentem systemu bankowego jest zaufanie, bez niego cała ta konstrukcja runie w dół. Jednak to, co działało do tej pory w środowisku niskich stóp procentowych, przestało zupełnie działać, gdy stopy procentowe poszybowały w górę. Stąd bierze się większość problemów na rynkach finansowych. Pytania się mnożą i mnożą, a odpowiedzi znikąd nie widać i nie słychać. Przyobleczmy się zatem w szaty detektywa i spróbujmy rozwikłać tą zagadkę. Może nam się uda? 

Kto skorzystał na kryzysie finansowym? 

Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż po ustąpieniu tej gorączki, banki w USA zaczęły en masse zacieśniać standardy kredytowe, co należy odczytać jednoznacznie jako spowolnienie akcji kredytowej, to dojdziemy do wniosku, że właśnie o to chodziło Fedowi. Bowiem od roku Rezerwa Federalna bezskutecznie zmagała się z tym, by wyraźnie ograniczyć inflację i reputacja tej instytucji z każdym miesiącem była coraz bardzie nadgryzana. No, a teraz, gdy wystraszone banki ograniczają dostępność kredytu dla firm i konsumentów, musi odbić się to na ogólnokrajowym popycie i pośrednio na inflacji. Czyż nie oto właśnie toczyła się gra? Jeśli rzeczywiście tak było, iż świadomie wykorzystano tymczasowe kłopoty SVB do wywołania kontrolowanej paniki, właśnie w celu wymuszenia na bankach ograniczenia akcji kredytowej, to oznacza jedno. Mamy do czynienia z grupą ludzi dzierżącą w rękach ogromną władzę na rynkami finansowymi, którzy zdolni są do wywołania kryzysu w imię rozwiązania problemów, które sami przecież stworzyli. Sytuacja jest dlatego poważna, że ludziom tym, którzy zresztą ulepieni są z tej samej gliny co i my, może wydawać się, że są władni wszystko z góry kontrolować. Byłoby to bardzo niebezpieczne. Historia bowiem widziała już naprawdę wielu takich magików, którym wydawało się, że mogą zapanować nad istotą finansów krajowych i międzynarodowych, i zawsze kończyło się to dramatycznie. 4 Wystarczy wspomnieć choćby postać Johna Law w 1720 r., doradcę króla Francji i jego system emisji pieniądza, który doprowadził do kryzysu finansowego w całej Europie. W powieści Josepha Conrada pt. „Zwycięstwo” jest znamienne zdanie, które warto być może zacytować jako podsumowanie całości. Świat finansów jest tą tajemniczą krainą, w której może się zdarzyć ten niewiarogodny fakt, że stan lotny poprzedza stan płynny. Najpierw ulatnia się kapitał, a potem następuje stan płynny - czyli likwidacja interesów. Są to zjawiska przeciwne zasadom fizyki.

Źródło: opracowanie własne, dane aktualne na dzień 31.03.2023 r. 

Autor artykułu: JAROSŁAW KOSTRZEWA

W przypadku pytań prosimy o kontakt z Państwa Opiekunem

Property & Capital Advisors sp. z o.o. informuje, iż niniejszy materiał ma charakter wyłącznie informacyjny oraz edukacyjny, a żadna z zawartych w niej informacji nie stanowi doradztwa inwestycyjnego, analiz finansowych, rekomendacji w tym: inwestycyjnych, podatkowych, prawnych lub księgowych ani też nie jest wskazaniem, iż jakakolwiek inwestycja lub strategia jest odpowiednia i adekwatna dla Inwestora. W szczególności powyższe informacje nie uwzględniają indywidualnej sytuacji Klienta, w tym jego profilu inwestycyjnego, poziomu wiedzy o inwestowaniu, doświadczenia inwestycyjnego, sytuacji finansowej oraz celów inwestycyjnych. Powyższe informacje nie mogą być traktowane w szczególności jako: proponowanie nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych, zaproszenie do negocjacji, zaproszenie czy zachęta do złożenia oferty nabycia, dokonania inwestycji lub przeprowadzenia transakcji dotyczących nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych lub rekomendacja do zawierania jakichkolwiek transakcji. Powyższe informacje nie stanowią oferty w rozumieniu art. 66 kodeksu cywilnego. Inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym wiążę się z ryzykiem utraty kapitału. Inwestorzy powinni być świadomi ryzyka, jakie niesie ze sobą inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym, a ich decyzje inwestycyjne powinny być poprzedzone właściwą analizą, a także, jeśli wymaga tego sytuacja, konsultacją z doradcą inwestycyjnym oraz doradcą prawnym i podatkowym. Property & Capital Advisors sp. z o.o. nie ponosi odpowiedzialności za efekty i skutki decyzji podjętych na podstawie niniejszego materiału lub jakiejkolwiek informacji w nim zawartej. Informujemy, że administratorem Państwa danych osobowych jest Property & Capital Advisors sp. z o.o. Pod linkiem Klauzula informacyjna|RODO mogą się Państwo zapoznać z zasadami dotyczącymi przetwarzania danych osobowych przez naszą organizację. Główny Analityk Rynku Kapitałowego w Prosper Capital Advisors.

Kontakt z nami