Z pamiętnika Głównego Analityka: Przewiduj koniec

Dlaczego cierpliwość popłaca?

Znacie to popularne powiedzenie, które mówi nam, że praktyka uczyni z was mistrza. I że wystarczy być w swojej profesji wytrwałym i sumiennym. I że trzeba doskonalić się każdego dnia w sposób świadomy i systematyczny, a nie jedynie wtedy, gdy nagle sobie o tym przypomnimy. Jednak cały problem zawiera się w tym, że nie istnieje realnie coś takiego, co z pełnym przekonaniem moglibyśmy nazwać mistrzostwem. Jest to termin czysto umowny. Bowiem owe prawdziwe mistrzostwo jest jak nieosiągalny dla nas absolut, do którego z całych sił dążymy. Dlatego ktoś słusznie uzupełnił to powiedzenie o taką oto sentencję:

praktyka nigdy się nie kończy.

Dla przykładu spójrzmy na uznanych artystów – niech to będą malarze, rzeźbiarze, kompozytorzy, pisarze, architekci, którzy tuż po ukończeniu swoich pięknych dzieł dokonywali jeszcze przeróbek i poprawek. A mimo tego, mało który z nich był zaiste w pełni zadowolony z powstałego dzieła. I dlatego zabierając się za kolejne swoje magnum opus, zazwyczaj byli pełni nadziei, iż uda im się nareszcie odnaleźć ten od dawna poszukiwany cudowny klejnot. Jednak już sam głód i pragnienie doskonałości w wielu dziedzinach naszego życia oraz uparte dążenie do niej, pozwoliło ludzkości wspinać się za każdym razem na coraz wyższe poziomy rozwoju. I to pomimo tak wielu niepowodzeń, które napotykała na swojej drodze. Bo przecież świat przez nas kształtowany, właśnie ten w którym na co dzień żyjemy, doskonały nie jest i nigdy doskonały nie będzie. Bowiem jesteśmy pełni ograniczeń i przeciwieństw, które gdy ujawnią się w całej swojej okazałości, potrafią nas samych zadziwić a nawet i przerazić.

Toteż teraz, gdy od czasu do czasu przyglądamy się swoim inwestycyjnym poczynaniom i wciąż zżymamy się na utracone okazje, które przeszły nam koło nosa, za wszelką cenę pragniemy nadgonić umykający w milczeniu czas. I naginamy wtedy naszą wolę, by wbrew zdrowemu rozsądkowi i pojawiającej się od czasu do czasu intuicji, wystawić się na ciężkie ciosy zadawane przez nieczuły na nic rynek. Poddajemy naonczas swoją cierpliwość ciężkiej próbie, bowiem nie chcemy czuć się ostatecznie pokonani. Jednak po kilku takich wymuszonych przez nas próbach odechciewa nam się doprawdy czegokolwiek. Szukamy wtedy winnych swoich nieudanych posunięć i klniemy pod nosem, sięgając niejednokrotnie po knajackie epitety.

Jaki jest cel inwestycyjny?

W ostatnim moim artykule podczas którego zasygnalizowałem potrzebę rozważenia inwestowania opartego na założeniu uwzględniającym dłuższy horyzont inwestycyjny, pojawiła się propozycja, by tak ułożyć sobie plan inwestowania, ażeby zakładał osiągnięcie piętnastoprocentowej stopy zwrotu rocznie przez kolejnych pięć lat. Jednakże możemy podejść do tego zadania z drugiej strony i przyjąć, że w okresie tych pięciu lat podwoimy swój kapitał. Tak obrany cel oznacza, że średniorocznie powinniśmy zarabiać 14,87%. Co jest dość bliskie poprzedniemu postanowieniu. Jednak nie da się tego zrobić ot tak, z biegu. Bowiem mimo wszystko, biorąc pod uwagę wyjątkową zmienność jaka panuje na rynkach akcji, jest to zadanie doprawdy ambitne. Kto tego jeszcze nie próbował, niech uwierzy nam na słowo, nim będzie za późno.

Zatem, decydujemy się podjąć to wyzwanie i uwolnieni od jakichkolwiek emocji, widząc siebie jako osobę do końca świadomą tego, co robi, zabieramy się do dzieła. I jak to zazwyczaj bywa z nowym przedsięwzięciem, do którego się sposobimy, ani na chwilę nie opuszcza nas płomienny zapał. I nagle, nie wiadomo dlaczego, świat staje się jakoś piękniejszy, otaczający nas ludzie wydają się wyjątkowo mili i w ogóle wszystko jest po prostu fantastyczne. Wystarczy zatem chwycić za lejce, krewko strzelić z bata i wio koniku! Możliwość, że coś pójdzie nie po naszej myśli nie jest poddawana na razie żadnej refleksji. Bo i w jakim celu? Nie będziemy przecież podcinać sobie skrzydeł tylko dlatego, że przez moment zasiały się w naszej głowie wątpliwości mające zniechęcić nas do działania.

Przekonani o nabytych do tej pory umiejętnościach inwestycyjnych i wyposażeni już w pewną wiedzę na ten temat, postanawiamy w końcu ułożyć odpowiedni zestaw spółek, który potem zamierzamy trzymać przez kolejnych pięć lat. Założenie o podwojeniu wartości naszej zainwestowanej w ten sposób gotówki jest z oczywistych względów jedynie celem, do którego z całych sił będziemy dążyć. I nie będziemy wcale kręcić nosem ani pomstować na cokolwiek, jeśli okaże się, że nasza inwestycja pozwoliła zarobić 70% lub 50%. Jesteśmy w pełni świadomi tego, że przyszłość jest nieznana i zwyczajnie nie da się jej przewidzieć. Dlatego między innymi, przy wyborze spółek, będziemy opierać się przede wszystkim na ocenie biznesu i jego perspektywach, odnosząc zebrane przez nas informacje do aktualnej wyceny jaką proponuje nam rynek. Bowiem nie mamy najmniejszego zamiaru przepłacać za cokolwiek. I choćby nie wiem jak wielkie roztaczano by przed nami wizje rozwoju, nie drgnie nam nawet powieka, jeśli cena nie będzie odpowiednio atrakcyjna. Nauczyliśmy się już, że nawet najlepszy na świecie biznes kupiony za wygórowaną cenę, to marny interes.

Jednak sprzyja nam chyba szczęście, bo akurat trafiliśmy na okres bessy, podczas której wyceny z dnia na dzień stają się coraz bardziej atrakcyjne. I w jednej chwili przypominamy sobie, co u schyłku dotkliwej bessy w USA w latach siedemdziesiątych powiedział do swojego znajomego Warren Buffett.

„Wiesz? Kiedy wstaję rano i spoglądam na obecne wyceny spółek, to z radości chce mi się stepować.”

Poszukiwania odpowiednich spółek a wahania cenowe

Zostawmy na razie stepowanie zawodowym tancerzom, a sami zajmijmy się wyszukaniem najbardziej odpowiednich akcji. Do wyboru mamy całą paletę przecenionych firm. Nadto w mediach roi się od katastroficznych tytułów. Na horyzoncie jedynie ciężkie chmury, wichry, burze. Kto żyw pierzcha ze swoimi oszczędnościami w bezpieczne schronienie, gdzie nie dosięgną go drapieżne ręce giełdy. Ten ponury nastrój udziela się również i nam. Znikąd pociechy. Co robić? Gdzie się podziać?

Nareszcie przypominamy sobie, że zamierzamy kupić i trzymać akcje przynajmniej przez pięć lat. Zatem tymczasowe wahania cen, raz w górę, raz w dół, które są czymś zupełnie naturalnym, nie powinny robić na nas żadnego wrażenia. Nie poddajemy się przecież emocjom spowodowanym przez codzienne medialne doniesienia, których podstawowym celem jest przykuwanie uwagi odbiorców. Wiemy, że jeśli wybierzemy odpowiednio solidne spółki, to jedynie co nam pozostanie, to cierpliwe oczekiwanie, aż rynek wyrówna wyceny do poziomu zbliżonego fundamentalnej wartości biznesu, co może trochę potrwać. Po drugie, chcemy przede wszystkim myśleć w kategoriach biznesu. Pozwoli to spojrzeć na inwestycję nie tyko z punktu widzenia giełdy, tj. zachowania się kursu akcji, ale przede wszystkim z punktu widzenia atrakcyjności samej firmy oraz jej perspektyw na przyszłość. W tym miejscu trzeba od razu zaznaczyć, że nie jest to zadanie łatwe i proste. Jednak może być to przyjemne wyzwanie, szczególnie, jeśli uda nam się coś interesującego znaleźć. A zadanie nie jest łatwe, bowiem podobnych nam poszukiwaczy takich aktywów jest na rynku bardzo wielu. Czy wobec tego istnieje jakiś dostępny nam wszystkim sposób na poradzenie sobie z tym problemem? Na szczęście dla nas odpowiedź jest twierdząca, ale z jednym dość istotnym zastrzeżeniem – wymagana jest daleko posunięta cierpliwość. Będzie z tym zapewne sporo ambarasu, albowiem większość z nas pragnie dużo i szybko, prawie że natychmiast. No cóż, taka już jest nasza natura. Oczekiwanie na pozytywne rezultaty szczególnie, jeśli wydłuża się ono w czasie, nie jest naszą najsilniejszą stroną. Stąd między innymi większość z nas osiąga bardzo słabe rezultaty. Jednak ze względu na to, że w naszym tutaj przykładzie zakładamy co najmniej pięcioletni okres inwestycji, nie powinniśmy mieć z tym problemu.

Zmienność cen akcji a emocje inwestora

Sposób wyszukiwania odpowiednich spółek polega z grubsza na oczekiwaniu na tzw. promocję ze strony samego rynku, który, jeśli idzie o wyceny poszczególnych biznesów, potrafi być od czasu do czasu nadzwyczaj łaskawy. A pomocna nam w tym będzie wiara i oczekiwania inwestorów oraz krótkoterminowych traderów, która jest z natury swojej chimeryczna i ulotna. Emocje wywołane zmiennością cen są dla każdego trudne do opanowania, a szczególnie dla niedoświadczonych osób i naprawdę potrzeba dużo silnej woli, ażeby móc skutecznie stawić temu czoła. Nie jest to łatwe i wymaga niestety czasu oraz praktyki. Jednak opłaca się ćwiczyć takie umiejętności, by w końcu posiąść zdolność rozróżniania tego, czy jakieś dramatyczne doniesienia niosą ze sobą fundamentalną zmianę, czy też jesteśmy świadkami jedynie chwilowych aberracji rynkowych spowodowanych strachem podsycanym przez media.

Opanowanie emocji pozwoli nam na chłodną kalkulację bieżącej sytuacji i podjęcie decyzji, czy w danej chwili wskazane jest wykorzystanie gwałtownego spadku cen do nabycia intersujących nas akcji. W tym celu powinniśmy od dawna mieć pod ręką listę spółek, które według naszego uznania są dobrymi, długoterminowymi celami inwestycyjnymi. I co ważne, w swoim postępowaniu, nieustanne będziemy odwoływać się do starego łacińskiego powiedzenia:

„Quidquid agis, prudenter agas et respice finem – cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i przewiduj koniec.” Cała rzecz w tym, by być w pełni świadomym, co się robi i dlaczego?

Poniżej przedstawię dwie hipotetyczne sytuacje, które wydarzyły się wiele razy i które, a mogę to stwierdzić ze stuprocentową pewnością, wydarzą się ponownie.

Studium przypadku cierpliwego inwestora

Spróbujmy zatem wyobrazić sobie inwestora wykazującego się niebywałą cierpliwością w oczekiwaniu na dogodny moment do zaangażowania swych kapitałów na giełdzie. Miał przygotowaną zawczasu listę spółek, z których biznesami zdążył się zapoznać i wstępnie oszacował po jakiej cenie skłonny byłby kupić ich akcje. Gdy ceny ich akcji zaczęły spadać i straciły na wartości od pięćdziesięciu do siedemdziesięciu procent, zaczął systematycznie skupować ich akcje ze świadomością, że będzie to długoterminowa inwestycja, jaką zamierza się cieszyć. Był cierpliwy i opanowany i nie martwiło go to, że zakupione akcje podjęły na nowo spadki. Byłoby tak, to znaczy martwił by się dalszym osuwaniem się cen, gdyby nosił się z zamiarem ich sprzedaży już w nadchodzących tygodniach. Ale ów długi czas, jaki sobie dał na tą inwestycję pozwalał mu być bardzo spokojnym. Wiedział bowiem, iż prowadzone przez te spółki biznesy wyjdą ostatecznie na swoje i ich akcje wzrosną. Ale oczekiwanie aż zakupione akcje zaczną rosnąć zajęło mu od dwóch do trzech kwartałów. Jedna ze spółek zaczęła swoje wzrosty dopiero po około roku od dnia zakupu. Ogólna sytuacja była sprzyjająca, bo na giełdzie zaczęła się hossa i portfel naszego inwestora systematycznie przybierał na wartości. Po pięciu latach udało się uzyskać stuprocentową stopę zwrotu. Co dało rocznie 14,87%.

Studium przypadku niecierpliwego inwestora

A teraz sytuacja druga. Inwestor ten sam, tanio kupione akcje, na giełdzie trend wzrostowy, lecz nieco bardziej kapryśny, z wieloma niespodziewanym cofnięciami. Gołym okiem widać, że wzrosty idą jak po grudzie. Ale mimo tak trudnego rynku, szeroki indeks giełdowy jest około dwadzieścia procent wyżej niż był przed dwoma laty. Natomiast portfel naszego inwestora stoi w miejscu. Mija kolejny rok, indeks giełdowy zdążył wzrosnąć przez te trzy lata o trzydzieści pięć procent, a portfel naszego inwestora nadal bez większych zmian. Bowiem zysk na akcjach, które wzrosły został zniwelowany przez te, które spadły. Czy zatem, należy dokonać jakichś zmian? Jakiejś roszady. Tylko po co? Przecież wybrane akcje były kupione po naprawdę atrakcyjnych cenach względem prowadzonego biznesu. Czwarty rok ma się ku końcowi i sytuacja się powtarza. Cała giełda jest nieco ponad czterdzieści procent wyżej, a nasz inwestor zaczyna rwać sobie włosy z głowy, bo nie wie, dlaczego tak się dzieje i zaczyna wątpić w swoją metodę inwestycyjną. Poważnie zastanawia się, czy nie sprzedać wszystkiego i kupić, to co teraz rośnie.

Gdy emocje dojdą do głosu

A na rynku zapanowało doprawdy jakieś szaleństwo i akcje, na które niedawno nikt nie spojrzałby nawet jednym okiem wzrosły w krótkim czasie o prawie sto procent! Inna zaś spółka, która do tej pory zajmowała się produkcją drewnianych krzeseł, właśnie ogłosiła, że zmienia profil działalności i odtąd będzie zajmować się opracowaniem technologii pozwalającej na wytwarzanie czystej benzyny z wody pozyskanej z rzeki! Jej akcje rosną w ciągu jednego dnia o dwieście procent! Jak by tego było mało ludzie z branży venture capital zapowiedzieli, że będą mocno wspierać przedsięwzięcia mające na celu wyprodukowanie składanego samochodu elektrycznego dla czteroosobowej rodziny, który po złożeniu zmieści się do jednej teczki. Akcje spółek produkujące podzespoły dla branży samochodowej oraz te, które handlują częściami samochodowymi, po prostu wystrzeliły w górę jak rakieta. Co się dzieje? Zachodzi w głowę nasz inwestor. Czy wszyscy powariowali? Dostali małpiego rozumu? Przecież to wszystko nie ma najmniejszego sensu! Czy już nie znajdzie się nikt, kto trzeźwo spojrzałby na to, co się wokół wyprawia? Ale rosnące w szalonym tempie akcje, których nasz inwestor nie posiada, zaczynają podkopywać pewność siebie naszego bohatera. Jaki jest sens dalej utrzymywać swój portfel akcji, jeśli on ani drgnie? Pojawia się coraz więcej wątpliwości a pokusa, by dokonać jakiejś zmiany staje się coraz bardziej silna i nie do wytrzymania. Szczególnie, że wszystkie serwisy ekonomiczne jakby wspólnie się zmówiły i trąbią dzień w dzień o tym jak wspaniale teraz wszystko się rozwija i już zaczęły zachłystywać się, ile to przybędzie nam PKB w nadchodzących latach.

W głowie naszego inwestora niczym dalekie echo z oddali powraca myśl o kierowaniu się roztropnością i bez względu na wszystko trzymaniu się swoich zasad. Z drugiej strony, nie wiadomo skąd, pojawia się głos: „Niech szlag trafi roztropność! Czy nie widzisz, co się dzieje? Chcesz przegapić życiową szansę? Wskakuj zaraz do tego pociągu, bo za chwilę będzie za późno! I jakby tego było jeszcze mało, znajomi inwestora przechwalają się jacy są sprytni i ile już zdołali zarobić na rosnących akcjach.

Jak myślicie, co zrobił bohater tego tekstu? Trzymał się swoich zasad, czy je porzucił? Niełatwo jest oprzeć się takiemu zewnętrznemu jak i wewnętrznemu ciśnieniu. Gdy świat jest przeciwko nam, trzeba bardzo silnej woli, by móc skutecznie odeprzeć takie ataki.

Jeśli nasz bohater przeżył już kiedyś podobne momenty na giełdzie, to posiada pewne doświadczenie, które jest w takiej sytuacji nie do przecenienia, bowiem pomaga w podjęciu dobrej decyzji. Jeśli zaś jest młodym inwestorem, to zapewne porzuci swoją strategię i odda się czystej spekulacji na samym szczycie wzrostów. Będzie kilka razy dziennie sprawdzał notowania i czuł ekscytację wraz z każdym drgnięciem ceny. Strategia ta skończy się niestety w mało przyjemny dla niego sposób. Stary są niemal pewne.

Epilog tej historyjki jest taki, że w piątym roku trwania inwestycji spółki z portfela naszego inwestora zostały w końcu dostrzeżone i wzrosły łącznie o ponad sto procent, umożliwiając osiągnięcie piętnastoprocentowej stopy zwrotu rocznie. Czyli tyle, ile sobie na samym początku zakładał. Ale jak wytrzymać te cztery lata bez zysków, kiedy wszystko wokół rośnie jak na drożdżach?

Czy pieniądze szczęścia nie dają?

Ten drugi przykład jest zapewne bardzo interesujący dla psychologów, a może nawet i dla psychiatrów? Inwestycja przez pierwsze cztery lata wprawdzie nie przyniosła zysków, ale nie spowodowała też żadnych strat. A mimo to zachowanie przeciętnego inwestora w takiej sytuacji jest symptomatyczne. Zaczyna on odczuwać wewnętrzny niepokój tylko z tego powodu, że nie zarobił, kiedy powinien był. To, że nie stracił, nie ma dla niego żadnego znaczenia. Jest poirytowany tym, że jego założenia oraz wybrany sposób inwestowania nie sprawdził się. Uwierzcie mi, iż zachowanie takiego człowieka ulega wówczas zauważalnej zmianie. Oględnie mówiąc, będzie on bardziej nieprzyjemny dla swojego otoczenia. Dotyczy to również jego rodziny, która najbardziej na tym wszystkim ucierpi. Jego rozdrażnienie będzie widoczne gołym okiem. I dopóki nie nabierze pokory, a posiadane ego nie zejdzie niżej, wciąż będzie męczył się z powodu podjętych decyzji.

Często zapominamy, że pieniądze w życiu to nie wszystko i są rzeczy od nich ważniejsze.

Znamy przecież to powiedzenie, że pieniądze szczęścia nie dają, aczkolwiek są tacy, którzy dodają: tym którzy ich nie mają.

Źródło: opracowanie własne, dane aktualne na dzień 28.02.2023 r.

Property & Capital Advisors sp. z o.o. z siedzibą we Wrocławiu informuje, że niniejszy materiał ma charakter wyłącznie informacyjny oraz edukacyjny, a żadna z zawartych w niej informacji nie stanowi doradztwa inwestycyjnego, analiz finansowych, rekomendacji w tym: inwestycyjnych, podatkowych, prawnych lub księgowych ani też nie jest wskazaniem, iż jakakolwiek inwestycja lub strategia jest odpowiednia i adekwatna dla Inwestora. Prezentowane wyniki historyczne opierają się bądź na obliczeniach podmiotów trzecich, gdzie źródła zostały podane bądź na obliczeniach własnych i nie uwzględniają inflacji oraz opłat związanych z umową ubezpieczenia, jak również nie stanowią gwarancji osiągnięcia podobnych wyników inwestycyjnych w przyszłości.

W szczególności powyższe informacje nie uwzględniają indywidualnej sytuacji Inwestora, w tym jego profilu inwestycyjnego, poziomu wiedzy o inwestowaniu, doświadczenia inwestycyjnego, sytuacji finansowej oraz celów inwestycyjnych. Powyższe informacje nie mogą być traktowane w szczególności jako: proponowanie nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych, zaproszenie do negocjacji, zaproszenie czy zachęta do złożenia oferty nabycia, dokonania inwestycji lub przeprowadzenia transakcji dotyczących nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych lub rekomendacja do zawierania jakichkolwiek transakcji. Powyższe informacje nie stanowią oferty w rozumieniu art. 66 kodeksu cywilnego.

Inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym wiążę się z ryzykiem utraty kapitału. Inwestorzy powinni być świadomi ryzyka, jakie niesie ze sobą inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym, ich decyzje inwestycyjne powinny być poprzedzone właściwą analizą, a także, jeśli wymaga tego sytuacja, konsultacją z doradcą inwestycyjnym oraz doradcą prawnym i podatkowym. Property & Capital Advisors sp. z o.o. nie ponosi odpowiedzialności za efekty i skutki decyzji podjętych na podstawie niniejszego materiału lub jakiejkolwiek informacji w nim zawartej.

Pozostałe aktualności

Z Pamiętnika Głównego Analityka: Giełda akcji to sklep - czekajcie na promocje!

Wszyscy zapewne znacie, jak to jest, gdy wasze oczekiwania, do których łatwo można się przywiązać, rozmijają się z rzeczywistością. I to rozmijanie pojawia się na tyle często, że potrafi wprawić Was w irytację, którą nie sposób ukryć. Dotyka to szczególnie tych z nas, którzy mają wbudowany w sobie tzw. „gen” doskonałości. Dopiero pewna ilość podobnych do siebie przypadków, które nonszalancko zowiemy wpadką albo złośliwością nieokrzesanego losu, jest dla nas jak dzwonek na pobudkę. W zależności od posiadanego charakteru jedni potrzebują tychże dzwonków więcej, a inni mniej. Aczkolwiek znajdą się i tacy, którzy z tego odrętwienia nigdy się nie przebudzą. Wciąż będą karmili się nadzieją na dokładne osiągnięcie założonego celu. Przynajmniej do chwili, gdy spostrzegą, że ilość tych „pustych” trafień jest na tyle duża, by zacząć traktować całość jako regułę, a nie odosobniony przypadek. Tak się bodajże dzieje ze wszystkim w naszym życiu. Również w tym, co nazywamy inwestowaniem na rynku kapitałowym.

Cel – zarabianie na inwestycjach giełdowych

Zatem, czymże jest postanowienie, gdy ktoś mówi sobie tak:

Przez nadchodzące pięć lat chcę zarabiać na inwestycjach giełdowych około piętnastu procent rocznie. Przeto, rychło zabiorę się za skrupulatne analizowanie spółek giełdowych i znajdę taką, która pozwoli mi na osiągnięcie tego rezultatu. Powinien być to biznes, który przetrwał próbę czasu. Którego nie zmogły kryzysy, recesje, zastoje gospodarcze.

Zastanawiamy się, czy ma to sens? Czy w odniesieniu do rynku kapitałowego stawianie przed sobą tak dokładnie określonych celów jest odpowiednie? A co z ryzykiem straty? Gdzie podziało się aktywne zarządzanie? Pytania się mnożą, a sensowne na nie odpowiedzi nawet nie majaczą na horyzoncie. Jednak w tej chwili zostawmy na pewien czas te pytania bez odpowiedzi i przyglądnijmy się, w jaki sposób poradził sobie nasz bohater z tym wyzwaniem.

Zauważyliśmy, że swoje działania poprzedza on dogłębnym analizowaniem spółek. Stąd pewność, że posiadł w tej dziedzinie pewne umiejętności, inaczej nie wspominałby nam o tym. Z zapałem zabiera się za analizowanie dostępnych możliwości i po wykonaniu benedyktyńskiej pracy wybór pada na pewną firmę. Niech nazwa tej spółki pozostanie dla nas tajemnicą. Zresztą nie o nazwę tutaj idzie, ale o zastosowanie określonej metody inwestycyjnej. Metody, którą dla naszych celów nazwiemy po prostu strategią. Pozostaje do wykonania jeszcze jedna rzecz, ale za to mająca kolosalne znaczenie dla osiągnięcia postawionych sobie celów. Jest nią ustalenie szacunkowej wartości naszej firmy. Istnieje pewna niepisana zasada mówiąca, że za firmy najlepsze trzeba zapłacić więcej niż za firmy przeciętne. Ale jest również inna reguła, która podpowiada nam, że jeżeli znajdziesz w końcu taką świetną firmę, lecz zapłacisz za nią zanadto wysoką cenę, to twoje wyniki inwestycyjne będą albo dość liche albo co najwyżej zbliżone do średniej rynkowej, którą określa się w przedziale od 8% do 10%. Interesującym przykładem pokazującym nam, w jaki sposób to działa może być dla nas Microsoft. Jest to firma powszechnie znana, dysponująca rozpoznawalną globalnie marką, nadzwyczaj szybko się rozwijająca i działająca w branży, która daje ogromne możliwości. Zatem wydaje się być ona całkiem dobrym kandydatem do portfela inwestycyjnego.

Gorączka dotcomów i akcje Microsoft

Przenieśmy się zatem nieco w czasie, do grudnia 1999 roku. Wówczas to gorączka dotcomów osiągała swoje apogeum. Akcje Microsoftu również znalazły się po właściwej stronie rynku i od 1994 r., czyli przez sześć lat wzrosły ponad dwudziestotrzykrotnie (23x). Daje nam to średnio 68,63%-owe tempo wzrostu na jeden rok. W tym czasie przychody ze sprzedaży wzrosły nieco ponad pięciokrotnie (5,3x), za to zysk na akcję wzrósł niemalże osiem razy (7,7x). Czyli średnio 40,5% rocznie. Wskaźnik cena do zysku (P/E) na początku 1994 r. wynosił 38,2x, a pod koniec 1999 r. osiągnął poziom 75,82x, co daje nam prawie dwukrotny wzrost tego parametru. Interesujące jest w tym przypadku także i to, że szczegółowe badania, jakie przeprowadził znany w USA inwestor – William O’Neil (wydawca gazety Investors Busienss Daily i serwisu Investors.com) pokazują nam, że jeśli akcje jakiejś dochodowej spółki rosną przez pewien okres np. kilku lat i wskaźnik cena do zysku (P/E) podwoi w tym czasie swoją wartość, to jest to dobry czas, by zacząć rozważać sprzedaż takich akcji.

Przyglądamy się tym liczbom i stwierdzamy, że wówczas Microsoft ze swoim Windows’em i Office’m, to znakomity biznes osiągający w 1994 r. marżę netto na poziomie 24,65%. Bez zadłużenia odsetkowego. Potrafiący generować pokaźną ilość gotówki.

Fakt, Microsoft to w tamtym czasie autentycznie znakomity biznes. Kolejne wersje Windows’a biły rekordy popularności, np. taki Win ‘98, po który w dniu premiery ustawiały się kolejki (sklepy internetowe nie były wtedy tak powszechne jak dzisiaj). W tamtym czasie Microsoft w odróżnieniu od wielu innych firm technologicznych był firmą zyskowną, nawet bardzo zyskowną i działał w szybko rozwijającej się branży. Zatem pod koniec 1999 r. akcje tej spółki mogły uchodzić za dobrą inwestycję. Stopa zwrotu na kapitale wynosiła 34,55%, a marża zysku netto osiągnęła poziom 39,42% oprócz tego spółka posiadała ponad 17 mld USD w gotówce oraz znakomite perspektywy na kolejne lata. Czego chcieć więcej? Otóż to, roztropny inwestor po zbadaniu kluczowych parametrów fundamentalnych powinien przejść teraz do wyceny biznesu. Zastanawia się, ile dać za taką firmę? Czy aby nie jest w tej chwili za droga? Tutaj przychodzi nam z pomocą stare jak świat powiedzonko, które koniecznie trzeba przywołać i które doprawdy warto zapamiętać. A brzmi ono tak:

najlepsza na świecie firma, ale kupiona po zawyżonej cenie to kiepski interes.

Dlatego nie wystarczy tylko znaleźć świetnie prosperującą firmę, powinna być ona jeszcze atrakcyjnie dla nas wyceniona. Kupienie akcji spółki, która jest warta ponad siedemdziesięciokrotność rocznego zysku niesie ze sobą poważne ryzyko ugrzęźnięcia w inwestycji, która może nie przynieść nam oczekiwanych rezultatów przez naprawdę długi czas. Jeśli taka spółka wyceniona na ponad siedemdziesięciokrotność rocznego zysku rozwijałaby się w tempie średnio 10% rocznie i co roku przeznaczałaby cały zysk na dywidendę, to zainwestowaną kwotę otrzymalibyśmy nominalnie po dwudziestu dwóch latach. Jeśliby natomiast rozwijałaby się w tempie 20%, to zajęłoby nam to lat piętnaście, a 30% tempo wymagałoby lat dwanaście, by odzyskać zainwestowany kapitał.

Zakup akcji w szczycie ostatniego trendu wzrostowego

Jednakże rozwińmy naszą opowieść dalej i udajmy się śladami, jakie pozostawiły dla nas akcje Microsoftu. Skuszeni niezwykłymi dokonaniami tej firmy nie chcemy po raz kolejny stracić wspaniałej okazji inwestycyjnej. Odczuwamy zniecierpliwienie spowodowane tym, że ominęła nas ostatnia fala giełdowej hossy. Szczególnie, że zewsząd słychać, iż obecne wyceny spółek, mimo że wysokie względem wieloletnich średnich, są jak najbardziej uzasadnione. Bowiem upowszechnienie internetu otwiera teraz zupełne nowe możliwości rozwoju. W związku z tym należy przystosować kryteria wyceny akcji do tego nowo odkrytego środowiska. Zatem postanawiamy, pomimo ich horrendalnej wyceny, zainwestować w akcje tej spółki w dniu 27.12.1999 r. Tego dnia cena na zamknięciu giełdy wyniosła $59,56. Uważamy się za inwestora cierpliwego, długoterminowego. Wprawdzie nie wiemy, co czeka nas po drodze, jednakże pragniemy mieć udział w biznesie Microsoftu, bo uważamy, że firma ta w dalszym ciągu będzie rozwijać nowe linie produktowe o dużej rentowności i ma wyjątkowy potencjał pozwalający jej wykorzystać najnowsze trendy w dziedzinie technologii informatycznych.

Nasze analizy i przewidywania okazały się jak najbardziej prawidłowe, może poza jednym, tempo rozwoju biznesu nie było już tak dynamiczne jak w minionej dekadzie. Jednak tym się zanadto nie zamartwiamy, bo przecież zależy nam na długim horyzoncie inwestycyjnym. Jednakże po pewnym czasie okazało się, że kupiliśmy te akcje w szczycie ostatniego trendu wzrostowego. No cóż, tak czasami bywa, gdy niecierpliwość wygra ze zdrowym rozsądkiem.

Spójrzmy przeto, co wydarzyło się w kolejnych latach i dowiedzmy się, czy nasza decyzja o zakupie firmy wycenionej bardzo wysoko była słuszna.

Co robić, gdy cena akcji spada?

Akcje Microsoftu przez cały 2000 r. spadały, podobnie jak cały rynek, osiągając minimalny poziom $20,13. Na ostatniej sesji giełdowej tego roku cena zamknięcia wyniosła $21,69. Oznacza to dla nas stratę 63,58%. Przy tym poziomie wyceny wskaźnik cena do zysku (P/E) wyniósł 23,84, co jest już wielkością bardziej strawną, bowiem spółki z sektora IT są zazwyczaj wyżej wycenione niż cały rynek. W zależności od panującej koniunktury będzie to od 30% do 50% więcej.

</>Zatem, jeśli posiadamy jeszcze wolne środki, to teraz możemy je przeznaczyć na dokupienie akcji Microsoftu po bardziej atrakcyjnej wycenie niż poprzednio. Jednak niestety, dotkliwa strata na tych akcjach uświadamia nam, że zdecydowanie przepłaciliśmy za tą firmę. Przeto lękamy się posyłać nowy kapitał w ślad za tym starym. Nie mamy pojęcia, czy te akcje nie będą spadać dalej i wycena stanie się jeszcze bardziej atrakcyjna.

Lecz aby nie trzymać Was w niepewności ujawnię, co wydarzyło się w kolejnych latach i do czego może prowadzić inwestycja w daleko przewartościowane akcje.

Źródło: Tradingview.com (interwał miesięczny)

Trzeba było czekać aż do czwartego kwartału 2016 r., by cena Microsoftu trwale powróciła na poziom naszego zakupu. Interesujące w tej historii jest to, że przez te siedemnaście lat Microsoft zwiększał swoje przychody ze sprzedaży oraz zyski. Tyle, że tempo tego wzrostu daleko odbiegało od tempa z poprzedniej dekady. Bowiem sprzedaż rosła średnio 10,53% rocznie, a zysk na akcję rósł średnio 6,14% rocznie. Rynek uświadamia nam, że poprzednie szalone wzrosty z nawiązką zdyskontowały nadchodzące chudsze lata. Poniższy wykres pokazuje nam, jak wyglądał przebieg tych dwóch wielkości.

Natomiast kolejny wykres przedstawia nam kształtowanie się ceny akcji na koniec każdego roku oraz wskaźnik cena do zysku (P/E), a także zysk na akcję.

Źródło: obliczenia własne

Inwestor par excellence

Wniosek z tego jest dla nas taki, że na giełdzie popłaca cierpliwe oczekiwanie na okazję inwestycyjną. Jeśli pragniemy zostać inwestorem par excellence, to powinniśmy kształtować w sobie określone zachowania. Należy przede wszystkim wyuczyć się panowania nad swoimi emocjami, bowiem to one odpowiadają za większość popełnianych błędów. Jeśli ominie nas jakaś okazja inwestycyjna, to nie wpadajmy od razu w rozpacz. Nie zamartwiajmy się tym, że coś przegapiliśmy i oto teraz nie będzie możliwości nadrobienia straconego czasu. Takie postawienie sprawy jest niezwykle szkodliwe, bowiem utrwala nam w nas niedobrą postawę, że jesteśmy słabi i nie potrafimy poruszać się po rynku. Pamiętajmy, ze nikt z nas nie jest wolny od popełniania błędów, nawet tych najbardziej kuriozalnych i szkolnych. Polecam Wam wszystkim potraktowanie giełdy jakby to był tylko sklep z wystawionymi produktami, których ceny codziennie się zmieniają. A my zaglądamy do tego sklepu jedynie po to, by sprawdzić, czy są tam jakieś intersujące nas promocje.

Cierpliwość popłaca

Spójrzmy zatem na to, co daje nam cierpliwe oczekiwanie na owe promocje. W przypadku opisanej wyżej inwestycji w akcje Microsoftu powstrzymanie się od zakupu pod koniec 1999 r. ze względu na zanadto wysoką wycenę daje nam spore możliwości manewru. Możemy wprawdzie pokusić się o zakup tych akcji po ich spadku o 65%, choć wskaźnik P/E na poziomie 23,84 może wydawać nam się nadal nadto wysoki, to jednak w przypadku takich firm jak Microsoft jest to wycena całkowicie akceptowalna, wprawdzie nie jest to jeszcze super okazja, ale część naszych środków możemy już ulokować w te akcje. Oprócz tego, po pęknięciu bańki dotcomów, która zdewastowała wiele obiecujących biznesów, klimat inwestycyjny w przypadku spółek IT był nie najlepszy, co jest dobrym prognostykiem na przyszłość. Nasza decyzja po wstępnym zakupie: czekamy z naszym kapitałem na wyklarowanie się sytuacji. To oczekiwania jest dość długie, bo dopiero po Globalnym Kryzysie Finansowym w 2008 r. akcje Microsoftu osiągają poziom na koniec tego roku $19,44, za to wskaźnik P/E spadł do poziomu 10,23. Analizując pierwszy diagram, orientujemy się, że przez ostatnie lata przychody ze sprzedaży oraz zyski nieustannie rosły. Zatem obecną wycenę w giełdowym sklepie możemy uznać za naprawdę promocyjną. Decydujemy się na zakup akcji po cenie $19,44. Po raz drugi promocja pojawi się podczas kryzysu zadłużeniowego w Eurostrefie w 2011 r. Wówczas to wskaźnik P/E dla naszej spółki spadł do 9,51. Dokupujemy akcji po cenie $25,96.

Przypominam, że jesteśmy długoterminowym inwestorem, który kieruje się jakością i wartością biznesu, a nie jedynie zachowaniem się cen akcji na giełdzie. Nasza cierpliwość zostaje nagrodzona. Przez kolejne lata przychody ze sprzedaży rosły jak na drożdżach, osiągając na koniec 2021 r. poziom $22,27 na jedną akcję, daje to razem $168,1 mld. A zysk na jedną akcję wyniósł $8,12, razem $61,27 mld. Natomiast cena akcji osiągnęła w dniu 27.12.2021 poziom $342,45.

Licząc dla uproszczenia średnią arytmetyczną cenę zakupu, tj. Obliczenia-wzor, zauważmy, że akcje Microsoftu wzrosły przez ten czas ponad piętnastokrotnie (15,3x). A wskaźnik P/E, który osiągnął na koniec 2021 r. poziom 42,25, ponownie wzrósł dwukrotnie od czasu naszego pierwszego zakupu, co oznaczałoby dobry moment do sprzedaży akcji. I rzeczywiście w styczniu 2022 r. rozpoczął się spadek ceny akcji i do listopada 2022 r. cena obniżyła do $214, czyli o prawie 40%, a wskaźnik P/E spadł do 22. Jest to już znany nam poziom, przy którym ponownie możemy rozważać zakup tych akcji. Od listopada 2022 r. akcje te wzrosły do dzisiaj o 25%, a wskaźnik P/E wynosi 29,7.

Jest jeszcze jedna ciekawa wyliczanka. Ta dotycząca pierwszej inwestycji w 1999 r. po cenie $59,56. Jeśli bylibyśmy na tyle twardzi, że trzymalibyśmy te akcje do 27 grudnia 2021 r., to nasz średni roczny zysk z takiej inwestycji wyniósłby 10,60%.

To, co przedstawiłem powyżej nie jest oczywiście żadną uniwersalną metodą inwestycyjną. Bowiem należy pamiętać, że sam wskaźnik P/E może okazać się dość zwodniczy, gdy idzie o podejmowanie decyzji i dlatego konieczne jest uwzględnienie innych aspektów odnoszących się do konkretnej spółki. Chodziło mi przede wszystkim o pokazanie pewnego sposobu myślenia, gdy próbujemy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy już nadszedł ten dobry moment do kupna akcji, czy lepiej jeszcze zaczekać na atrakcyjniejsze wyceny. Powtórzę zatem to, co wcześniej mówiłem: na pierwszym miejscu chłodny umysł i zdrowy rozsądek. Unikajmy chciwości i nie przejmujmy się utraconymi okazjami, bo po nich przyjdą kolejne.

Wobec powyższego przypominam ponownie, aby traktować giełdę jako sklep, gdzie możemy kupić dobrej jakości produkty po atrakcyjnych cenach.

Inwestowanie w kilku krokach

Aby nie pozostawić Was zupełnie bez wskazówek, podpowiem Wam co nieco, w jaki sposób możecie zacząć, a później kontynuować swoją przygodę inwestycyjną.

Pierwszą czynnością powinno być sporządzenie listy spółek, które będą w orbicie waszego zainteresowania. No, dobrze, ale jakie to mają być spółki? Polecam, aby były to przede wszystkim firmy, których biznes jest dla nas zrozumiały i są to biznesy posiadające znane powszechnie marki. Na przykład takie firmy jak Nike, Coca-cola, Apple, Visa, Master Card, BMW, Ferarri, Mercedes, Unilever, Nestle, itp. To są oczywiście tylko przykłady. Duga sprawa, firmy te powinny działać od co najmniej dziesięciu lat i ich trend przychodów ze sprzedaży za ten okres powinien być wyraźnie wzrostowy. Podobnie zyski, powinny w przeciągu ostatnich dziesięciu lat rosnąć, a nie stać w miejscu lub co gorsza maleć. To podejście uwzględnia naturalnie okresowy spadek przychodów jak i zysków przez rok lub dwa. Nie zapominajmy, że naszym celem jest znalezienie inwestycji, którą będziemy trzymali przez dobrych kilka lat, dlatego dużą wagę powinniśmy przykładać do wyceny firmy. W ten sposób przeszliśmy do punktu trzeciego. Niezłym sposobem kupowania takich firm jest cierpliwe oczekiwanie na znaczące spadki cen ich akcji spowodowane albo ogólną sytuacją rynkową, na przykład okresem spowolnienia gospodarczego lub recesji, albo gdy taką spółkę dotknęły jakieś problemy, które na tyle wystraszyły inwestorów, że w pośpiechu, wręcz panicznie, pozbywali się jej akcji sprowadzając cenę o kilkadziesiąt procent niżej. Wówczas powinniśmy ocenić, czy problemy są istotnie poważne, iż długofalowo zagrażają przychodom i zyskom, czy też nie i są spore szanse na to, że firma upora się z nimi w nadchodzących kwartałach. Zapytacie, co to znaczy znaczące spadki? Niech za przykład posłuży nam tutaj spółka Nike, notowana na giełdzie w Nowym Jorku od stycznia 1981 r. Czyli mająca wystarczająco długą historię, pozwalającą nam ocenić jej dokonania. Przez ten długi czas przechodziła ona przez spowolnienia gospodarcze, recesje, krachy giełdowe, kryzysy finansowe. Słowem wszystkie atrakcje, jakie na własnej skórze doświadcza inwestor giełdowy. Jeśli otworzycie sobie wykres akcji tej spółki w interwale miesięcznym, to zauważycie, że przez te ponad czterdzieści lat było dwanaście okresów, podczas których spadki były większe niż 40%. Średnia arytmetyczna z tych dwunastu spadków wyniosła 50,7%. Jest to dla nas niezwykle cenna informacja. Bowiem jeśli pojawi się taka sytuacja, że spadki wyniosą powyżej 50%, to szanse na dalsze zniżki stają się coraz mniejsze. Wiele zależy od przyczyn tych spadków. Warto wtedy zastanowić się nad powolnym akumulowaniem takich akcji. Ostatnia zniżka ceny akcji Nike od grudnia 2021 r. do września 2022 r. wyniosła 54,1%. Była to zatem świetna okazja to zakupu tych akcji dla ostrożnego inwestora. Od tego momentu akcje wzrosły już 60%. Ja określam takie spółki jako „wańka-wstańka”. One zawsze się podnoszą i pozwalają osiągać niesłychane zyski. W przypadku takich ugruntowanych firm, im niżej spadnie cena ich akcji z powodów rynkowych, tym bardziej spada prawdopodobieństwo poniesienia straty na takiej inwestycji. Pod warunkiem, że nasz horyzont inwestycyjny jest wystarczająco długi. Problemy z koniunkturą gospodarczą nie trwają wiecznie i w końcu ustępują, nadchodzi wiosna, a z nią pojawia się kolor zielony.

Nike-

Wzrosty i spadki spółki General Electric

Jednak, by być wobec Was uczciwym, należy Wam się jeszcze jeden przykład, który pokazuje, że sprawa nie jest znowu taka prosta i oczywista. Tym przykładem niech będzie znana powszechnie spółka General Electric (GE). Za czasów jej głównego menedżera Jacka Welcha, były to lata 1981-2000, akcje tej spółki wzrosły pięćdziesiąt siedem razy (57x). A największy spadek ceny jej akcji miał miejsce podczas krachu w 1987 r. i wyniósł (-43,6%). Przez te dwadzieścia lat tych większych spadków było łącznie pięć od -19,7% do -34,7%. Niżej zamieszczam wykres tej spółki w interwale miesięcznym.

Po 2000 r., kiedy akcje spadły już o 65% mogło wydawać się, że to świetna okazja inwestycyjna. Fakt, od 2003 r. do 2007 r. akcje GE wzrosły o 100%, ale podczas Globalnego Kryzysu Finansowego (2007-2009) spadły o 86%! I była to wtedy rzeczywiście świetna okazja inwestycyjna, bowiem od 2009 r. do 2016 r. dały one 478 % zysku. Potem ponownie mieliśmy spadek o 82%. Zauważcie, że przez te ponad 20 lat akcje GE nie zdołały pokonać szczytu z 2000 r. Takie a nie inne zachowanie się akcji tej spółki wzięło się stąd, że firma po odejściu Jacka Welcha straciła niewątpliwie swój jasny blask i pojawiły się problemy wewnętrzne, strukturalne, z którymi musiała się nieustannie zmagać.

Przedsiębiorstwo to ma bardzo zdywersyfikowaną działalność: silniki samolotowe, urządzenia do produkcji energii elektrycznej, po wyrafinowane urządzenia medyczne do badań tomografem i rezonansem. Stąd między innymi bierze się trudność w ocenie całości prowadzonego przez GE biznesu.

Jak widzicie ta metoda kupowania uznanych firm po niskich wycenach ma swoją wadę polegająca na ocenie tego, czy obniżka wyceny jest spowodowana jedynie przez ogólne warunki rynkowe, które nie wpływają negatywnie na sam biznes, po których ustąpieniu akcje znowu powrócą do trendu wzrostowego. Czy też są to problemy głębsze, natury wewnętrznej, oddziałujące negatywnie na biznes. Na przykład polegające ogólnie na tym, że firma przegapiła jakieś istotne zmiany na swoim ryku i nie jest teraz zdolna dotrzymać kroku konkurencji i wlecze się gdzieś z tyłu całego peletonu zadowalając się niskimi marżami.

Źródło: Tradingview.com

Zarabianie podczas recesji i krachów – czy to możliwe?

Te najlepsze i najbardziej pożądane firmy są najbardziej atrakcyjnie wycenione tylko podczas recesji, krachów i innych podobnych im zawirowań. Właśnie w tym idealnym do inwestycji czasie będziecie słyszeli wokół siebie jedynie negatywne komentarze, opinie, analizy i wypowiedzi różnej maści mędrców głoszące najgorszy okres w historii giełd. Pojawią się hasła o „końcu świata”, o tym, że rynek akcji nie podniesie się przez kilka dobrych lat, że lepiej dać sobie z akcjami spokój, że odtąd najlepsze będą obligacje skarbowe dające pewny odsetkowy kupon. W takim klimacie doprawdy trudno się przemóc i nie zwracać na nie uwagi. Do pewnego stopnia będą one na nas oddziaływać. Jednak to właśnie wtedy należy zakryć uszy i oczy i skupić się przede wszystkim na ocenie poszczególnych biznesów.

Nie polecam natomiast stosowania tej metody w przypadku spółek młodych i nie dość stabilnych. Ich akcje mogą spaść nawet o 80-90% jak to miało miejsce w od 2021 r. w przypadku wielu firm z USA i nie podnieść się przez długi czas, a nawet zbankrutować, np. Shopify (-86%), Zoom Video (-89%), Snap (-91%), Spotify (-82%) , Docu Sign (-87%), to tylko kilka przykładów. I na nic zadadzą się wówczas nawet najbardziej wyrafinowane metody inwestycyjne.

PS Dzisiaj sytuacja znowu się powtarza. Teraz zaczyna się nowa gorączka, ta ze sztuczną inteligencją (AI – Artificial Intelligence). Zobaczymy dokąd ona nas zaprowadzi.

Źródło: opracowanie własne, dane aktualne na dzień 31.01.2023 r.

Property & Capital Advisors sp. z o.o. z siedzibą we Wrocławiu informuje, że niniejszy materiał ma charakter wyłącznie informacyjny oraz edukacyjny, a żadna z zawartych w niej informacji nie stanowi doradztwa inwestycyjnego, analiz finansowych, rekomendacji w tym: inwestycyjnych, podatkowych, prawnych lub księgowych ani też nie jest wskazaniem, iż jakakolwiek inwestycja lub strategia jest odpowiednia i adekwatna dla Inwestora. Prezentowane wyniki historyczne opierają się bądź na obliczeniach podmiotów trzecich, gdzie źródła zostały podane bądź na obliczeniach własnych i nie uwzględniają inflacji oraz opłat związanych z umową ubezpieczenia, jak również nie stanowią gwarancji osiągnięcia podobnych wyników inwestycyjnych w przyszłości.

W szczególności powyższe informacje nie uwzględniają indywidualnej sytuacji Inwestora, w tym jego profilu inwestycyjnego, poziomu wiedzy o inwestowaniu, doświadczenia inwestycyjnego, sytuacji finansowej oraz celów inwestycyjnych. Powyższe informacje nie mogą być traktowane w szczególności jako: proponowanie nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych, zaproszenie do negocjacji, zaproszenie czy zachęta do złożenia oferty nabycia, dokonania inwestycji lub przeprowadzenia transakcji dotyczących nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych lub rekomendacja do zawierania jakichkolwiek transakcji. Powyższe informacje nie stanowią oferty w rozumieniu art. 66 kodeksu cywilnego.

Inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym wiążę się z ryzykiem utraty kapitału. Inwestorzy powinni być świadomi ryzyka, jakie niesie ze sobą inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym, ich decyzje inwestycyjne powinny być poprzedzone właściwą analizą, a także, jeśli wymaga tego sytuacja, konsultacją z doradcą inwestycyjnym oraz doradcą prawnym i podatkowym. Property & Capital Advisors sp. z o.o. nie ponosi odpowiedzialności za efekty i skutki decyzji podjętych na podstawie niniejszego materiału lub jakiejkolwiek informacji w nim zawartej.

Z pamiętnika Głównego Analityka: Tajemniczy świat finansów

Zależność przyczyna - skutek

 Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, co tak naprawdę wokół Was się dzieje i dlaczego w ogóle się dzieje to, co się dzieje? Głębsza refleksja nad tym, powinna doprowadzić nas do konkluzji, iż wszystkie zdarzenia nie pojawiają się ot, tak sobie, same z siebie. Zawsze bowiem występuje ku temu określona przyczyna. Dotyczy to zarówno natury ożywionej jak i nieożywionej. I gdy od czasu do czasu przyglądamy się jakimś niewytłumaczalnym na pierwszy rzut oka zjawiskom, odnoszącym się szczególnie do sfery ekonomii i polityki, dobrze jest wtedy skierować swój wzrok w pewne miejsce. Nierzadko jest ono zakryte dla naszych oczu. Jednak tam właśnie bije źródło będące niepodważalnym dowodem na to, że to co obserwujemy wywołane zostało przez określone siły zdolne zainicjować całą sekwencję wydarzeń. Inną zgoła kwestią do wyjaśnienia jest z kolei to, czy owe sprawcze siły posiadają odpowiednią moc, by później kontrolować przebieg zainicjowanych przez siebie wydarzeń. W tym miejscu dotykamy fundamentalnego pytania, które wypada nam tutaj postawić. Czy ludzie zajmujący w hierarchii społecznej wysokie stanowiska i posiadający w swych rękach nadaną im prawem władzę, kierują się wspomnianym w naszym ostatnim Pamiętniku Analityka łacińskim powiedzeniem: cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i przewiduj koniec? Myślę, że znacie odpowiedź. Kruchość systemów bankowych Do podjęcia tego tematu skłoniły mnie niedawne wypadki, które o mało co nie wywołały poważnego kryzysu bankowego. Chodzi tutaj o upadłość kalifornijskiego Silicon Valley Bank założonego w 1983 r., który działał w obszarze start-upów i funduszy venture capital. Lecz dość niefrasobliwie zarządzał swoją płynnością finansową i z tego powodu wpakował się w poważne kłopoty, które ostatecznie doprowadziły do bankructwa. Jednak zacznijmy może od tego, że cały globalny system bankowy, w którym uczestniczą również i nasze banki, znajduje się stale o krok od kryzysu. Kroczy bowiem bardzo blisko krawędzi urwiska i wystarczy lekki podmuch, by runął w dół. Ten pozorny spokój, który obserwujemy na co dzień, niech nas nie zmyli. Lecz owi wspomniani na wstępie funkcjonariusze, posadzeni na wysokich szczeblach drabiny społecznej, wciąż muszą uspokajać nas, że przecież system dysponuje poważnymi zabezpieczeniami, których głównym zadaniem jest dbanie o bezpieczeństwo naszych pieniędzy ulokowanych w bankach. Oprócz tego nad całością czuwają szacowne instytucje mające reagować w odpowiednim momencie na zagrożenia, by nie dopuścić do katastrofy. Wszystko to prawda, ale podobnie jak wszelkie obowiązujące przepisy prawa obarczone są niedoskonałością, bowiem sporządzone zostały ludzką ręką, tak również i regulacje porządkujące rynki finansowe zawierają ex officio ograniczenia nieuwzględniające kreatywności samego rynku. A reakcja tychże instytucji na pojawiające się ekscesy na rynkach finansowych nigdy nie jest prewencyjna, ale zawsze ex post, gdy sytuacja wymusza sięgnięcie po bardzo niestandardowe narzędzia. Zastosowanie tychże niestandardowych narzędzi łagodzi przez pewien okres występujące napięcia, by w konsekwencji doprowadzić później do jeszcze większych zaburzeń w systemie finansowym. Z taką w istocie sekwencją zdarzeń mamy do czynienia od 2008 r., czyli od wybuchu Globalnego Kryzysu Finansowego. Apogeum tego wystąpiło oczywiście podczas nieszczęsnych lockdownów, kiedy doszło do drukowania pieniędzy na masową skalę. Dlaczego wspominam o kruchości całego systemu finansowego? Odpowiedź na to pytanie daje nam mało znana powszechnie instytucja schowana gdzieś w Departamencie Skarbu USA. Nazywa się: The Office of the Comptroller of the Currency (OCC). Jest niezależnym biurem Departamentu Skarbu USA. OCC reguluje i nadzoruje wszystkie banki krajowe, federalne stowarzyszenia oszczędnościowe oraz federalne oddziały i agencje banków zagranicznych. Co kwartał publikuje ona tzw. Quarterly Report on Bank Trading and Derivatives Activities. Zawierający informacje dotyczące wielkości pozycji na kontraktach terminowych sektora bankowego w USA. Podjąłem się odszukania takiego raportu i znalazłem go, datowany jest na koniec trzeciego kwartału 2022 r. Możemy dowiedzieć się z niego, że banki w USA posiadają otwarte pozycje na kontraktach terminowych na kwotę 195 bilionów USD! suma wręcz przeogromna - strona 12 i 13 tegoż raportu. Dla porównania podam, że cały PKB dla USA to ok. 25 bilionów USD, natomiast globalny PKB to 101,5 biliona USD. Ciekawostką jest to, że 95% tej sumy przypada na zaledwie pięć banków: JP Morgan, Goldman Sachs, Citi Bank, Bank of America, Wells Fargo. Dokładna tabela opisująca wszystkie banki znajduje się na stronie 20. Tabelka zamieszczona poniżej z tegoż właśnie raportu pokazuje nam, jaka kwota przypada na kontrakty w zależności od rynku. Jak możemy zobaczyć największe pozycje przypadają na rynek stóp procentowych i rynek walutowy – forex (FX). Inną ciekawostką jest to, że centralnie rozliczanych kontraktów, czyli pod określonym nadzorem jest 41,7%. Reszta to umowy dwustronne, niestandaryzowane i przez nikogo nie nadzorowane (patrz tabela na stronie 15 raportu). 

Jak działa reasekuracja banków?

 Z tego między innymi powodu napisałem na wstępie, że sektor bankowy kroczy blisko urwiska. Jednak sytuacja może wyglądać zgoła ciekawiej. Uwzględniając bowiem zarządzanie ryzykiem domyślamy się i tego, że bank który zawarł ze swoim klientem kontrakt na stopę procentową lub kurs walutowy nie zamierza brać na siebie całego ryzyka z nim związanego. Znajduje zatem inny bank lub klienta by dokonać z nim transakcji przeciwstawnej, po to, by doprowadzić do pozycji neutralnej z punktu widzenia banku. Jest to pewnego rodzaju reasekuracja. Problem w tym, że tak postępują wszystkie banki, a ilość podmiotów, z którymi można dokonać takich manewrów jest przecież skończona. I w ten oto sposób, jeśli wszyscy ze wszystkimi się reasekurują, to nie ma nikogo, kto posiadłby naprawdę neutralną pozycję, bowiem wszyscy są splatani tą samą liną. Nadzwyczaj obrazowo przedstawione to zostało w skeczu pt. Dług, w którym Jan Kobuszewski wyjaśnia Kazimierzowi Brusikiewiczowi skąd bierze się światowy kryzys gospodarczy, mówiąc, iż wygląda to mniej więcej tak: Ameryka pożyczyła Anglii, następnie Anglia pożyczyła Francji, potem Francja pożyczyła Szwajcarii, Szwajcaria Italii, Italia Niemcom, Niemcy Anglii, a Anglia Ameryce. Po tym wyjaśnieniu skołowany Brusikiewicz zadaje znamienne pytanie: to kto ma te pieniądze? 

Ten skecz można odnaleźć w sieci, obejrzyjcie go sobie a dowiecie się jaka była odpowiedź na to pytanie. Tym niemniej, tak właśnie wygląda współczesny system finansowy. Jedna, ogromna sieć wzajemnych powiązań. A jej skomplikowanie i zrozumienie przerosło już dawno nasze ludzkie możliwości. 

Działanie instytucji zaufania publicznego w teorii 

Cofając się do pierwszego akapitu, gdzie jest mowa o występującej zależności: przyczyna – skutek, wypada nam teraz wyjaśnić, dlaczego to wszystko tak wygląda i skąd się wzięło? Należy zacząć przede wszystkim od tego, że banki, firmy ubezpieczeniowe oraz inne podmioty należące do sektora finansowego są instytucjami zaufania publicznego, odpowiedzialnymi za stabilność całego systemu. Stąd niejako można wyprowadzić oczywisty wniosek, że powinny być one zarządzane w sposób szczególnie roztropny. Lecz, cóż właściwie w tym wypadku oznacza słowo roztropny? Otóż w pierwszej kolejności idzie tutaj o zmianę w hierarchii celów. Bowiem to ona jest w znacznym stopniu odpowiedzialna za pojawiające się ekscesy w sektorze finansowym i wprowadzanie wciąż nowych regulacji niczego tutaj nie służy. Zmiana ta powinna opierać się na tym, że na pierwszym miejscu, zamiast dążenia do maksymalizacji zysków, powinno stać bezpieczeństwo finansowe banku. Wprowadzenie takiego rygoru automatycznie wpływa na sposób zarządzania ryzykiem przechylając go w stronę zdecydowanie konserwatywną, gdzie zyski byłyby stabilne i w miarę przewidywalne, będące wynikiem bezpiecznego zarządzania. Mogły być traktowane jako stałe i przewidywalne dywidendy, regularnie wypłacane akcjonariuszom. Mielibyśmy wtedy do czynienia z instytucją finansową, która z jej akcjonariuszy czyniłaby de facto rentierów otrzymujących stabilny strumień dochodów. Sami by wówczas decydowali, czy reinwestować otrzymywane kwoty w akcje swojego banku w celu otrzymywania w przyszłości jeszcze większej dywidendy, czy może ulokować kapitał w inne dobrze rokujące biznesy spoza sektora bankowego. Aprecjacja kapitałowa byłaby w tym wypadku drugorzędna. 

Maksymalizacja zysków przez banki w praktyce

 Dzisiaj natomiast istniejący paradygmat maksymalizacji zysków przez banki komercyjne zachęca zarządy tychże do podejmowania naprawdę ogromnego ryzyka, za które nie ponoszą żadnej poważnej odpowiedzialności. Dodatkowo premie, nagrody, bonusy itp. dla zarządzających są powiązane z wynikami finansowymi, co niby ma działać na korzyść akcjonariuszy. Ale przecież nie od dzisiaj wiemy, że w przypadku banków to zupełnie się nie sprawdza. Bowiem gdyby się sprawdzało, nie dochodziłoby do takich ekscesów. Zamiast tego mamy co jakiś czas do czynienia z kryzysami, którego źródłem jest przede wszystkim sektor bankowy. Banki dzierżą przecież w swych rękach nasze oszczędności. Zatem zarządy tych instytucji powinni obchodzić się z nimi szczególnie rozważnie. Niestety od dawna tak nie jest. Chciwość tych ludzi jest dla nas po prostu niewyobrażalna. Za każdym razem popycha ich ona tam, gdzie ryzyko jest ogromne i do tego trudno mierzalne. Kto by kilka lat temu pomyślał, że bank mający za sobą 167 lat działalności może upaść? A tutaj, proszę bardzo, upadł w kilka dni. Wystarczyło zainicjować panikę, by klienci zaczęli gromadnie wycofywać swoje oszczędności, gdyż mieli świadomość, iż bank ten kilka lat wpakował się temu w poważne finansowe tarapaty, z których do tej pory nie był zdolny wyjść. Znamienne jest także to, co powiedział prezes Credit Suisse, Axel Lehmann, zwracając się do akcjonariuszy, gdy było po wszystkim. Zacytuję jego słowa: I am truly sorry - jest mi naprawdę przykro Akcjonariusze stracili setki milionów dolarów przez nieudolne prowadzenie banku, a panu prezesowi jest z tego powodu przykro. 

Bankructwo Silicon Valley Bank 

Na koniec zostawiłem krótkie podsumowanie tego, co wydarzyło się podczas bankrutowania Silicon Valley Banku (SVB) w marcu tego roku. Rzecz jest dość interesująca, bowiem rzuca nieco światła na to, do czego zdolni mogą być ludzie posiadający władzę nad sektorem bankowym. Upadający SVB posiadający aktywa o wartości 211,79 mld USD odnotował w czwartym kwartale 2022 r. stratę wynoszącą 1,8 mld USD. Wynikała ona wyłącznie ze spadku wartości obligacji skarbowych będących w posiadaniu tego banku. Spadku spowodowanego zresztą wzrostem stóp procentowych, do których przyczyniła się polityka FED-u. Bank ten od 2006 r. ani razu nie zanotował straty, a 2022 rok zakończył zyskiem 1,5 mld USD. 

Dlaczego zatem zbankrutował? Odpowiedź jest prosta: brak płynności finansowej z tytułu niedopasowania terminu zapadalności aktywów i pasywów. Chodzi o to, że po stronie aktywów posiadał długoterminowe obligacje skarbowe, a po stronie pasywów depozyty na krótszy termin, należące głównie do funduszy venture capital i start-upów, do tego niezabezpieczone. Gdy za czwarty kwartał bank zanotował stratę z powodu wyceny obligacji, zarząd zaczął prowadzić potajemne rozmowy dotyczące sfinansowania tej luki, między innymi z Goldman Sachs, lecz bez powodzenia. Tymczasem depozytariusze zaczęli wpadać w panikę obawiając się utraty swoich środków, sądząc, że ze względu na stratę i bieżącą sytuację na rynku nie wystarczy pieniędzy na wypłatę depozytów. Rozpoczął się szturm na bank i sytuacja stała się nie do opanowania. Nie istnieje ani jeden taki bank na świecie, który byłby zdolny uchronić się przed bankructwem, jeśli klienci zażądają wszystkich swoich depozytów. 

Credit Suisse jako kolejny kandydat do bankructwa 

Co stało się potem? W takiej sytuacji niemal automatycznie poszukiwany jest kolejny kandydat do bankructwa, czyli słabe ogniwo w międzybankowym łańcuchu zależności i powiązań. Padło na Credit Suisse, o którym już wspomniałem i amerykański First Republic Bank (FRB), którego akcje spadły w przeciągu trzech dni o ponad dziewięćdziesiąt procent. I tak to właśnie idzie, jak po sznureczku. Ratowania FRB podjął się bank JP Morgan. Jednak odtąd atmosfera coraz bardziej się zagęszczała i temperatura niepokojąco rosłą z godziny na godzinę, nieoczekiwanie pojawiło się ryzyko ogólnokrajowej paniki. Żaden system bankowy tego nie przetrzyma. Sytuacja stała się na tyle poważna, że prezydent Biden do spółki z sekretarzem skarbu Yellen włącza się do uspokojenia nastrojów. Najciekawsza jest reakcja FED-u. Zostaje zmuszony do wpompowania natychmiast w system bankowy 300-400 mld USD. Pieniądze te były pożyczane bankom pod zastaw obligacji skarbowych według ceny nominalnej a nie rynkowej, która jest zdecydowanie niższa. A wystarczyło przecież niecałe 2 mld, by wesprzeć SVB i byłoby po sprawie. Jednakże z jakichś powodów tego nie uczyniono. Czy Fed nie mógł pożyczyć tych pieniędzy bankowi SVB, by nie dopuścić do paniki? Oczywiście, że mógł. Zatem, co takiego się stało, że tego nie uczyniono? Czyżby komuś zabrakło tam wyobraźni? Wszyscy wszak wiedzą, że fundamentem systemu bankowego jest zaufanie, bez niego cała ta konstrukcja runie w dół. Jednak to, co działało do tej pory w środowisku niskich stóp procentowych, przestało zupełnie działać, gdy stopy procentowe poszybowały w górę. Stąd bierze się większość problemów na rynkach finansowych. Pytania się mnożą i mnożą, a odpowiedzi znikąd nie widać i nie słychać. Przyobleczmy się zatem w szaty detektywa i spróbujmy rozwikłać tą zagadkę. Może nam się uda? 

Kto skorzystał na kryzysie finansowym? 

Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż po ustąpieniu tej gorączki, banki w USA zaczęły en masse zacieśniać standardy kredytowe, co należy odczytać jednoznacznie jako spowolnienie akcji kredytowej, to dojdziemy do wniosku, że właśnie o to chodziło Fedowi. Bowiem od roku Rezerwa Federalna bezskutecznie zmagała się z tym, by wyraźnie ograniczyć inflację i reputacja tej instytucji z każdym miesiącem była coraz bardzie nadgryzana. No, a teraz, gdy wystraszone banki ograniczają dostępność kredytu dla firm i konsumentów, musi odbić się to na ogólnokrajowym popycie i pośrednio na inflacji. Czyż nie oto właśnie toczyła się gra? Jeśli rzeczywiście tak było, iż świadomie wykorzystano tymczasowe kłopoty SVB do wywołania kontrolowanej paniki, właśnie w celu wymuszenia na bankach ograniczenia akcji kredytowej, to oznacza jedno. Mamy do czynienia z grupą ludzi dzierżącą w rękach ogromną władzę na rynkami finansowymi, którzy zdolni są do wywołania kryzysu w imię rozwiązania problemów, które sami przecież stworzyli. Sytuacja jest dlatego poważna, że ludziom tym, którzy zresztą ulepieni są z tej samej gliny co i my, może wydawać się, że są władni wszystko z góry kontrolować. Byłoby to bardzo niebezpieczne. Historia bowiem widziała już naprawdę wielu takich magików, którym wydawało się, że mogą zapanować nad istotą finansów krajowych i międzynarodowych, i zawsze kończyło się to dramatycznie. 4 Wystarczy wspomnieć choćby postać Johna Law w 1720 r., doradcę króla Francji i jego system emisji pieniądza, który doprowadził do kryzysu finansowego w całej Europie. W powieści Josepha Conrada pt. „Zwycięstwo” jest znamienne zdanie, które warto być może zacytować jako podsumowanie całości. Świat finansów jest tą tajemniczą krainą, w której może się zdarzyć ten niewiarogodny fakt, że stan lotny poprzedza stan płynny. Najpierw ulatnia się kapitał, a potem następuje stan płynny - czyli likwidacja interesów. Są to zjawiska przeciwne zasadom fizyki.

Źródło: opracowanie własne, dane aktualne na dzień 31.03.2023 r. 

Autor artykułu: JAROSŁAW KOSTRZEWA

W przypadku pytań prosimy o kontakt z Państwa Opiekunem

Property & Capital Advisors sp. z o.o. informuje, iż niniejszy materiał ma charakter wyłącznie informacyjny oraz edukacyjny, a żadna z zawartych w niej informacji nie stanowi doradztwa inwestycyjnego, analiz finansowych, rekomendacji w tym: inwestycyjnych, podatkowych, prawnych lub księgowych ani też nie jest wskazaniem, iż jakakolwiek inwestycja lub strategia jest odpowiednia i adekwatna dla Inwestora. W szczególności powyższe informacje nie uwzględniają indywidualnej sytuacji Klienta, w tym jego profilu inwestycyjnego, poziomu wiedzy o inwestowaniu, doświadczenia inwestycyjnego, sytuacji finansowej oraz celów inwestycyjnych. Powyższe informacje nie mogą być traktowane w szczególności jako: proponowanie nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych, zaproszenie do negocjacji, zaproszenie czy zachęta do złożenia oferty nabycia, dokonania inwestycji lub przeprowadzenia transakcji dotyczących nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych lub rekomendacja do zawierania jakichkolwiek transakcji. Powyższe informacje nie stanowią oferty w rozumieniu art. 66 kodeksu cywilnego. Inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym wiążę się z ryzykiem utraty kapitału. Inwestorzy powinni być świadomi ryzyka, jakie niesie ze sobą inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym, a ich decyzje inwestycyjne powinny być poprzedzone właściwą analizą, a także, jeśli wymaga tego sytuacja, konsultacją z doradcą inwestycyjnym oraz doradcą prawnym i podatkowym. Property & Capital Advisors sp. z o.o. nie ponosi odpowiedzialności za efekty i skutki decyzji podjętych na podstawie niniejszego materiału lub jakiejkolwiek informacji w nim zawartej. Informujemy, że administratorem Państwa danych osobowych jest Property & Capital Advisors sp. z o.o. Pod linkiem Klauzula informacyjna|RODO mogą się Państwo zapoznać z zasadami dotyczącymi przetwarzania danych osobowych przez naszą organizację. Główny Analityk Rynku Kapitałowego w Prosper Capital Advisors.

Z Pamiętnika Głównego Analityka: Tajemnice bankierów

Każdy jeden kryzys, ekonomiczny bądź polityczny, posiada tę interesującą zaletę, że przez krótką chwilę pozwala nam zajrzeć za kulisy i obaczyć, o co naprawdę toczy się gra. A to dlatego, że podczas takiego bałaganu trzeba koniecznie znaleźć winnych, by móc rzucić ich na pożarcie masom. Lecz jak na złość, nikt wtedy nie chce podjąć się roli winnego. Bo przecież wiąże się z tym wiele nieprzyjemności, a nawet sankcji finansowych oraz karnych. Tak czy owak, kozioł ofiarny powinien się znaleźć, aby było sprawiedliwie, jak w hollywoodzkich filmach. W owym czasie szybko opadają maski i aż trudno doprawdy nadążyć za tymi, którym otwierają się zamknięte dotąd usta. Wtedy to pewna część prawdy o tym, jak działa cały ów system wychodzi z ukrycia. I mamy wówczas rzadką okazję co nieco zobaczyć i w końcu pojąć, kto naprawdę ustala reguły gry. Nie trudno chyba wówczas dostrzec, jak podczas takiego chaosu atmosfera się zagęszcza, jak wzajemnym oskarżeniom nie ma końca, i jak nikt już nie przebiera w słowach. Jest to ten moment, kiedy można bez żadnych sankcji naubliżać publicznie temu i owemu, szczególnie tym których nie lubimy. Jednak gdy kurz wreszcie opadnie, nastaje względna cisza. Całość grzecznie wraca na stare tory i życie dalej toczy się w poprzednim rytmie, jak gdyby nic zupełnie się nie stało. Rozpoczyna się kolejny cykl aż do następnego przesilenia. Jak w przyrodzie.

Mechanizm samoregulacji gospodarki rynkowej

Tym niemniej, przyglądając się temu wszystkiemu z pewnego dystansu, powinniśmy uwzględnić jeden szczególny aspekt. Otóż gospodarka rynkowa posiada wmontowany naturalnie w siebie mechanizm samoregulacji. Działa on całkiem sprawnie pod warunkiem, że pozwala mu się działać. Z grubsza polega to na tym, że podczas okresu prosperity, gdy łatwiej o kapitał, bowiem jest on tani i jest go dużo, pojawia się zjawisko niewłaściwej jego alokacji. Jest to o tyle zaskakujące, że powszechnie sądzi się, iż ludzie zajmujący się biznesem to osoby kalkulujące na chłodno i racjonalne. Jednak takie opinie znajdziemy tylko w tzw. „mądrych” książkach i w wywiadach z osobami uważanymi powszechnie za guru biznesu. W życiu jest zupełnie inaczej. A dlaczego? Bo nikt nie jest wolny od emocji i chciwości. Potrafią one dość skutecznie zdeformować postrzeganie rzeczywistego obrazu. Żeby było jasne, dotyczy to w takim samym stopniu odbiorców kapitału jak i dostawców kapitału (np. inwestorów giełdowych, funduszy Venture Capital, funduszy Private Equity i banków). Lecz, kiedy okres prosperity kończy się, następuje proces korygowania i oczyszczania krajobrazu biznesowego z pomysłów zupełnie chybionych i tym samym szkodliwych.

Z jakiego zatem powodu samoregulacja nie spełnia swojej roli? Przede wszystkim dlatego, że pojawia się nieodparta chęć wydłużenia czasu prosperity w gospodarce. I to za wszelką cenę. W tym celu wymyśla się różne sztuczki monetarne i fiskalne, byleby tylko dalej trwać w tej wywołanej sztucznie nirwanie. Właśnie wtedy, w tym „nadmiarowym” okresie, dochodzi do największych ekscesów. Dostępnych pieniędzy jest zwyczajnie za dużo. Dostawcy kapitału zaczynają prześcigać się w finansowaniu najbardziej głupich pomysłów. Zdecydowana większość z nich, jeśli nie wszystkie, z góry jest skazana na niepowodzenie. W ten sposób marnotrawione są ogromne ilości kapitału, którego nie da się już w żaden sposób odzyskać. Ktoś jednak zyskał, bo przecież pieniądze przeszły z rąk do rąk.

Prywatyzacja zysków i upublicznianie start

Jednak to, co jest najbardziej skandaliczne dopiero jest przed nami. Kończy się bowiem garden party i ostatecznie nadchodzi recesja albo nawet i wyczerpujący wszystkich kryzys. Nie da się w w nieskończoność zwodzić mechanizmów rynkowych, ilość dostępnych sztuczek jest po prostu ograniczona. Jednak podczas tej bałamutnie podtrzymywanej koniunktury znalazły się firmy, które przy pomocy łatwo dostępnych kapitałów, zdołały urosnąć do naprawdę wielkich rozmiarów. Lecz te monstra zdołały już obrosnąć w tłuszcz, do tego były i są w dalszym ciągu bardzo źle zarządzane. Teraz, gdy zagląda im w oczy na przykład bankructwo i likwidacja lub poważna odchudzająca dieta, szukają „honorowego” wyjścia z trudnej sytuacji przy pomocy publicznych funduszy. Zjawisko to ma już swoją nazwę - prywatyzacja zysków i upublicznianie start. Lecz nikczemne jest to, że znajdują taką pomoc. Jest to oczywiście działanie wbrew mechanizmowi samoregulacji. Kto by się doprawdy przejmował takim głupstwem? Zamiast pozwolić pełnić rynkowi swoją rolę w oczyszczaniu gospodarki z tych wątpliwej jakości firm, dalej się je wspomaga. Wbrew jakiejkolwiek logice. Taką działalność nazwano jakiś czas temu wprost - moralnym hazardem.

Takie wyskoki nie byłyby w ogóle możliwe, gdyby nie działalność banków. Są one bowiem pewnego rodzaju „transmiterem” kapitału do gospodarki opartej przede wszystkim na kredycie. Ich rola jest zaiste szczególna. Jeśli choruje system bankowy - choruje cała gospodarka. Zatem apetyt zarządów banków, by za wszelką cenę maksymalizować zyski, winien być miarkowany do rozsądnych wartości. Jednak zamiast tego, jest dodatkowo wyraźnie podsycany na przykład przez fundusze inwestycyjne, które są akcjonariuszami banków i zależy im na jak największych dywidendach. I dzięki tej niepohamowanej gonitwie po jak najwyższe zyski, mamy powtarzające się co jakiś czas problemy sektora finansowego. Bo wyciskanie - tak należy chyba to nazwać - jak największych zysków z posiadanych aktywów, nierozłącznie związane jest z podejmowaniem coraz większego ryzyka. A to zawsze rodzi problemy, czy tego sobie życzymy, czy też nie. Problemy, za których rozwiązanie biorą się potem ów „tęgie” głowy, które swoimi nowymi pomysłami stwarzają odpowiednie warunki dla kolejnych dramatycznych sytuacji.   

Przejdźmy zatem do wyjaśnienia owej tajemnicy bankierów zasugerowanej w tytule. To co przedstawię poniżej jest uniwersalne i niezmienne, i działa zawsze w każdych warunkach, ale niewielu z nas ma pojęcie o tym jak to działa. Lecz dowiedzmy się wpierw, jaki jest sposób na osiągnięcie wyższej stopy zwrotu z posiadanych aktywów. To pozwoli nam spojrzeć na banki z zupełnie innej perspektywy i odgadnąć ich tajemnicę.

Zarządzanie bankiem to zarządzanie płynnością

Pierwszą „tajemnicą” jest świadomość tego, że działalność banków opiera się na zaufaniu, co ma tutaj doprawdy kolosalne znaczenie. Zaufania udzielają dostawcy kapitału, którymi są wszyscy lokujący swoje oszczędności na kontach depozytowych. A co z akcjonariuszami? Akcjonariusze również są dostawcami kapitału, lecz nie w takiej ilości jak depozytariusze.

I właśnie ze względu na sposób finansowania biznesu zarządzanie bankiem to przede wszystkim zarządzanie płynnością. Polega ono na odpowiednim dopasowaniu aktywów i pasywów. Dopasowanie to powinno uwzględniać czas trwania poszczególnych pozycji oraz ich ryzyko związane ze zmiennością stóp procentowych. Pamiętajmy, że w pasywach banku znajdują się nasze oszczędności, które dla banku są zobowiązaniem, czyli długiem. Są tam również wyemitowane przez bank obligacje oraz pożyczki od innych banków. Z kolei w aktywach banku mamy wszystko to, w co bank zainwestował pozyskane kapitały. I są to: kredyty, aktywa finansowe – głównie obligacje skarbowe, a także akcje, i pożyczki dla innych banków.

Jednak nawet idealne zarządzanie płynnością nie uchroni żadnego banku na świecie, gdy straci on zaufanie klientów. W jeden dzień potrafią oni wycofać ogromne ilości gotówki. Dzisiaj wystarczy jedno kliknięcie, by przenieść pieniądze w inne miejsce. Po takim gotówkowym drenażu bilans banku jest w opłakanym stanie.

Aby odkryć tajemnicę, dlaczego dzisiaj banki działają w taki, a nie inny sposób, należy spojrzeć jaką drogą poruszają się, by zwiększyć stopę zwrotu z posiadanych aktywów i kapitału. 

               Istnieją dwa sposoby na większą stopę zwrotu z posiadanych aktywów - ROA lub kapitału - ROE.

Obydwa kryją się pod tymi oto prostymi wzorami:  

                

Pierwszy ułamek w tych równaniach to rentowność netto, a drugi ułamek to rotacja aktywów i kapitału. Jeśli przemnożymy te dwa ułamki, to otrzymamy wartość stopy zwrotu z aktywów - ROA i z kapitału - ROE

Kluczowe słowa, to: rentowność i rotacja. Rentowności nie trzeba chyba nikomu przedstawiać, w tym przypadku zysk netto odnosimy do wielkości sprzedaży, a w przypadku banków do przychodów odsetkowych i prowizyjnych. Ale termin rotacja wymaga już pewnego objaśnienia, bowiem nie do końca może to być takie oczywiste. Jednak mam nadzieję, że po krótkim objaśnieniu będzie to wystarczająco klarowne.

Lecz wpierw zobaczmy, jakie wnioski możemy wyciągnąć z przedstawionych wyżej wzorów. Jak wspomniałem, są dwa sposoby na zwiększenie stopy zwrotu z aktywów i kapitału. Pierwszy, to, jeżeli jest to oczywiście możliwe, zwiększenie rentowności netto, a drugi to zwiększenie rotacji aktywów i kapitału. Ze względu na to, że równanie jest iloczynem, zwiększenie wartości jednego ze składników powoduje wzrost wyniku takiego mnożenia. A przecież o to nam właśnie idzie, by maksymalizować stopę zwrotu z aktywów i kapitału, nieprawdaż?  

Skupmy się zatem na rotacji aktywów i rotacji kapitału. Lecz, cóż oznacza ta miara? Czy winniśmy zwracać na nią szczególną uwagę? Czy posiada odpowiedni ciężar gatunkowy? Odpowiedź na te pytania jest zdecydowanie pozytywna. Miara ta jest bardzo często pomijana i nie zwraca się na nią szczególnej uwagi, co według mnie jest sporym błędem. Jeśli bowiem zależy nam na jak najwyższym zwrocie z kapitałów, a ich rotacja jest jednym z elementów pozwalających obliczyć ten zwrot, to zasługuje doprawdy na specjalną uwagę z naszej strony.

Na czym polega rotacja kapitału?

Najlepiej chyba będzie objaśnić ją na prostym przykładzie, dzięki któremu szybko zrozumiemy, jak istotna to wartość.     

Wyobraźmy sobie, że ktoś proponuje nam udział w projekcie biznesowym, którego rentowność netto sprzedaży wynosi 3% rocznie, a stopa zwrotu na kapitale wynosi 6%. Takie parametry zapewne nie będą nas zadowalały i prawdopodobnie odmówimy udziału w tym projekcie.

Jednak mamy też i drugą propozycję udziału w projekcie biznesowym. Ten z kolei oferuje nam także 3% rentowność netto na sprzedaży, ale oprócz tego otrzymujemy zapewnienie, potwierdzone dotychczasową działalnością, że roczna sprzedaż będzie sześciokrotnie większa od zaangażowanego kapitału. Jeśli zastosujemy te wartości do naszego wzoru, to otrzymamy stopę zwrotu na kapitale wynoszącą 18% (3% x 6 = 18%). A taka wartość jest już chyba nie do pogardzenia. W taki oto sposób działa rotacja kapitału, liczona poprzez podzielenie rocznej wartości sprzedaży przez wartość tego kapitału. Im jest ona większa, tym ma pozytywny wpływ na rentowność kapitału.  Opierając się dalej na naszym wzorze możemy policzyć, że w pierwszym przypadku rotacja kapitału wyniosła 2x, (6%/3%=2) co oznacza, że sprzedaż była tylko dwukrotnie wyższa od wniesionego kapitału. A w drugim przypadku, jak wspomnieliśmy, sześciokrotnie.

Jak zwiększyć sprzedaż?

Łatwo oczywiście zauważyć, że wspomnianą rotację kapitału możemy zwiększyć poprzez wzrost wartości rocznej sprzedaży lub wycofanie części kapitału, na przykład poprzez jego skup, przy jednoczesnym utrzymaniu wartości rocznej sprzedaży. Jednak zwiększenie sprzedaży nie przychodzi wcale tak łatwo (chyba, że dysponujemy produktem lub usługą, na które jest ogromne zapotrzebowanie). Zazwyczaj wzrost ten osiąga się poprzez zastosowanie licznych zachęt lub agresywnego marketingu, jak również próbę wejścia na nowe rynki. Ale to wszystko ma swój wymierny koszt wpływający negatywnie na osiągane marże. I jeśli w tym samym czasie rotacja nie wzrośnie na tyle by zrekompensować spadek marż, to w ostatecznym rozrachunku może okazać się, że stopa zwrotu na kapitale wcale nie wzrosła, a nawet spadła.

Skutki wzrostu kapitałów własnych w krótkim czasie dla spółki CCC

Spójrzmy jeszcze na inny przypadek. Oto firma, która wskutek ekspansji rynkowej mającej doprowadzić do zwiększenia sprzedaży zaczyna odczuwać braki gotówkowe mogące zagrozić płynności finansowej. Nie może sięgnąć po kredyty, ponieważ już jest mocno zadłużona i dalsze obciążenia odsetkowe nie wchodzą w grę. Zatem zarząd postanawia podnieść kapitały własne poprzez znaczącą emisję nowych udziałów albo akcji. Taki zabieg będzie miał negatywny wpływ na stopę zwrotu z kapitału, bowiem obniża w sposób odczuwalny rotację kapitału. Tak właśnie dzieje się obecnie ze spółką CCC, która w 2020 r. przeprowadziła dwie emisję akcji na kwotę 506,9 mln zł i niedawno w 2023 r. drugą emisję, łącznie zbierając około jednego miliarda złotych. Ilość nowych akcji wzrosła o 67%. Tak ogromny wzrost kapitałów własnych w krótkim okresie musi odbić się na wskaźniku rotacji kapitału i tym samym na jego rentowności. Bowiem trudno sobie wyobrazić, by firma ta mogła w najbliższym czasie na tyle zwiększyć swoją sprzedaż, by zniwelować negatywne skutki podniesienia kapitału. Jak widzicie, to wszystko nie jest wcale takie proste. Jednakże warto wiedzieć, że nie tylko same marże na sprzedaży liczą się w prowadzeniu działalności gospodarczej.

Jakie są źródła przychodów banków?

Kiedy mamy już jako tako wyjaśnioną sprawę rotacji kapitału i jego wpływu na rentowność całego biznesu, wróćmy przeto do naszych bankierów. 

Działalność bankowa jest dlatego specyficzna, że przychody generowane przez banki mają dwojakie źródło: pierwsze to przychody odsetkowe, a drugie przychody prowizyjne. Przychody odsetkowe są zazwyczaj kilkakrotnie wyższe od przychodów prowizyjnych i to właśnie one są najbardziej śledzone przez analityków. Ale wspomniana specyfika polega przede wszystkim na tym, że przychody odsetkowe są w sposób bezpośredni zależne od rynkowych stóp procentowych, które w małym stopniu, jeśli w ogóle, zależą od samych banków. Oznacza to, że banki mają dość ograniczoną możliwość swobodnego ustalania cen swoich produktów finansowych. Zmuszone są do opierania się na rynkowych stopach procentowych i dostosowania do nich swojej oferty. Marża odsetkowa jest poddawana nieustannej grze rynkowej i nie jest ona zanadto wysoka i w zależności od fazy cyklu koniunkturalnego i poziomu stóp procentowych waha się w przedziale 2-4%.

Tak niska rentowność na podstawowej działalności musi mieć wpływ na wielkość stopy zwrotu z kapitału własnego. Wiemy to z naszego wzoru. Wiemy też, że bank nie ma dużego pola manewru i zmuszony jest ustalać taką a nie inną marżę odsetkową w oparciu o rynkowe stopy procentowe. Może jednak w przypadku banków rotacja kapitału i aktywów jest odpowiednio wysoka, by zapewnić odpowiednią, czyli satysfakcjonującą rentowność kapitału? Tutaj niestety czeka nas przykra niespodzianka. Zobaczmy ją na przykładzie danych finansowych banku PKO BP S.A.

Analiza finansowa banku PKO BP S.A. – rotacja, aktywów kapitału i rentowność kapitału

Roczne przychody odsetkowe tego banku za 2022 r. to 20,14 mld zł, a przychody prowizyjne to 6,5 mld zł. Łącznie daje nam to 26,6 mld zł przychodów. Intersujące jest to, że średnia wartość rocznych przychodów odsetkowych w okresie 2014-2021 r. wyniosła 10,82 mld zł. Jak widzicie wzrost stóp procentowych w 2022 r. spowodowanych inflacją pozwolił bankowi podwoić przychody odsetkowe. Przychody prowizyjne zachowują się bardziej stabilnie i ich średnia za ten okres wyniosła 4,22 mld ł. Jednak mimo tak wspaniałego wyniku rotacja zarówno aktywów jak i kapitału daje dużo do zastanowienia. Bowiem rotacja aktywów wynosi 0,06 a rotacja kapitału 0,77. To oznacza, że przy obecnych przychodach potrzeba 16,5 roku, by raz obrócić aktywami i 1,3 roku, by raz obrócić kapitałem. Nie zdziwi nas to, jeśli spojrzymy na wartość aktywów, która w przypadku tego banku wynosi: 430,68 mld zł. W tym miejscu wypada jeszcze uzupełnić dane o rentowność netto bankowego biznesu (nie mylić tego z marżą odsetkową), która wynosi 12,5% za 2022 r. Mając już wszystkie dane, możemy wyliczyć rentowność kapitału mnożąc rentowność (12,5%) przez rotację (0,75), co daje 9,38%. Przy tak słabej rotacji, ten poziom rentowności wydaje się chyba dość wysoki, nieprawdaż? Ale gdyby kapitały własne banku były dwukrotnie wyższe, to rotacja kapitału wyniosłaby wtedy 0,375, a tym samym jego rentowność spadłaby do 4,68% (12,5% x 0,375).

 

Tricki bankierów czyli dźwignia finansowa

Gdzie zatem tkwi owa tajemnica bankierów i osiąganych przez ten sektor wyników? Istnieje tylko jedna odpowiedź – to wysoka dźwignia finansowa, która jest tam stosowana.

Jeśli bank PKO BP S.A. na koniec 2022 r. posiadał aktywa o wartości 430,68 mld zł i kapitały własne wynoszące 35,43 mld zł, to dzieląc wartość aktywów przez kapitały własne uzyskamy orientacyjną dźwignię finansową wynoszącą 12,15x. Czyli inaczej mówiąc, 12,15 do 1. Ale co to właściwie oznacza? Spróbujmy zobrazować to w ten sposób: załóżmy, że dokonujecie zakupu akcji na giełdzie za kwotę 121 500 zł, ale w tej kwocie waszego własnego kapitału jest równo 10 000 zł. Wystarczy teraz, by zakupione przez Was akcje spadły o 9%, a Waszego kapitału już nie ma. Natomiast wzrost o 9% oznacza, że zarobiliście na swoim kapitale ponad 100%! W taki nieprawdopodobny sposób działa ta dźwignia finansowa. Ot, i cała tajemnica bankowości.

Dlatego w przypadku każdego banku tak istotną sprawą jest odpowiedzialne zarządzanie aktywami i pasywami. Ze względu na to, że zarówno produkty depozytowe jak i kredytowe oferowane przez poszczególne banki, niczym szczególnym się nie wyróżniają, to bankom bardzo trudno jest zdobywać dodatkowe udziały w rynku. Jednakże mogą to zrobić i niektóre tak rzeczywiście postępowały i postępują, lecz finał takich posunięć był najczęściej dość opłakany. Mam tutaj na myśli sytuację, w której zarząd banku postanawia być bardziej agresywny i zdobyć dodatkowe udziały w bankowym rynku. Może zrealizować ten pomysł poprzez spłaszczenie swojej marży odsetkowej, obniżając oprocentowanie kredytów i podnosząc oprocentowanie depozytów. Może również nieco obniżyć standardy udzielnych kredytów, by przyciągnąć tych, którzy do tej pory nie mogli pozwolić sobie na jego zaciągnięcie ze względu na sytuację finansową. Dotyczy to firm jak i osób fizycznych. Lecz taka strategia, przy jednoczesnym stosowaniu wysokiej dźwigni finansowej, jest jak stąpanie po kruchym lodzie bez żadnego zabezpieczenia. Pozbawianie się w tym wypadku marginesu bezpieczeństwa jest bardzo nierozsądne i najczęściej kończy ogromnymi problemami.

Tak, proszę Was, prowadzenie banku powinno być zajęciem nudnym i przewidywalnym jak buchalteria. Wtedy dopiero będzie można mieć jako takie zaufanie do sektora bankowego. A jeśli któryś z zarządzających bankiem szuka atrakcji, to niech wybierze się do wesołego miasteczka i pojeździ sobie na roller-coasterze. I niech nie zapomina, że w banku, którym zarządza, są nasze oszczędności uzyskane dzięki ciężkiej pracy.        

Źródło: opracowanie własne, dane aktualne na dzień 30.04.2023 r. 

Property & Capital Advisors sp. z o.o. informuje, iż niniejszy materiał ma charakter wyłącznie informacyjny oraz edukacyjny, a żadna z zawartych w niej informacji nie stanowi doradztwa inwestycyjnego, analiz finansowych, rekomendacji w tym: inwestycyjnych, podatkowych, prawnych lub księgowych ani też nie jest wskazaniem, iż jakakolwiek inwestycja lub strategia jest odpowiednia i adekwatna dla Inwestora. W szczególności powyższe informacje nie uwzględniają indywidualnej sytuacji Klienta, w tym jego profilu inwestycyjnego, poziomu wiedzy o inwestowaniu, doświadczenia inwestycyjnego, sytuacji finansowej oraz celów inwestycyjnych. Powyższe informacje nie mogą być traktowane w szczególności jako: proponowanie nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych, zaproszenie do negocjacji, zaproszenie czy zachęta do złożenia oferty nabycia, dokonania inwestycji lub przeprowadzenia transakcji dotyczących nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych lub rekomendacja do zawierania jakichkolwiek transakcji. Powyższe informacje nie stanowią oferty w rozumieniu art. 66 kodeksu cywilnego. Inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym wiążę się z ryzykiem utraty kapitału. Inwestorzy powinni być świadomi ryzyka, jakie niesie ze sobą inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym, a ich decyzje inwestycyjne powinny być poprzedzone właściwą analizą, a także, jeśli wymaga tego sytuacja, konsultacją z doradcą inwestycyjnym oraz doradcą prawnym i podatkowym. Property & Capital Advisors sp. z o.o. nie ponosi odpowiedzialności za efekty i skutki decyzji podjętych na podstawie niniejszego materiału lub jakiejkolwiek informacji w nim zawartej. Informujemy, że administratorem Państwa danych osobowych jest Property & Capital Advisors sp. z o.o. Pod linkiem Klauzula informacyjna|RODO mogą się Państwo zapoznać z zasadami dotyczącymi przetwarzania danych osobowych przez naszą organizację. Główny Analityk Rynku Kapitałowego w Prosper Capital Advisors.

Kontakt z nami